Ubieralne gadżety przeżywają w tym roku prawdziwy rozkwit. Mamy lokalizatory w bransoletkach, opaski liczące spalone kalorie, nawigację w butach. Sprawdzamy pracę serca, przebyte kilometry, zgubione kilogramy bo chcemy czuć się lepiej, zdrowiej i bezpieczniej. Rozwój tej gałęzi elektroniki nie mógł ominąć także naszej strefy intymnej.
SexFit jest odpowiednikiem tradycyjnej bransoletki fitness, ale zamiast mierzyć nasze osiągnięcia w sporcie, analizuje aktywność podczas fizycznych zbliżeń. Obręcz oprócz swojej tradycyjnej funkcji, czyli podtrzymywania erekcji, ma być także niejako trenerem, sygnalizującym przy pomocy powiadomień świetlnych i wibracji moment, w którym utrzymywane jest odpowiednie tempo. Sprzęt zlicza spalone kalorie i pchnięcia na minutę, co rzekomo ma pozwolić użytkownikowi wyciągnąć wnioski na temat jego kondycji.
Gadżet obowiązkowo łączy się oczywiście ze smartfonem, gdzie w specjalnej aplikacji można podejrzeć statystyki "ćwiczeń", sprawdzić postępy, a nawet - a jakże! - pochwalić się swoimi osiągnięciami na portalach społecznościowych. SexFit na razie jest w fazie prototypu, ale pod koniec roku mają być zrealizowane pierwsze testy. Producent nie zdradził jeszcze ceny urządzenia.
- Sex zabawki zawsze ewoluowały wraz z rozwojem technologii - pisze na swoim blogu Bondara. - Nasze urządzenie to kolejny krok w stronę rozwoju trackerów zdrowia i poprawy życia seksualnego. Spodziewamy się, że będzie wielkim hitem sprzedażowym, gdy tylko wejdzie na rynek.
Polecamy w wydaniu internetowym chip.pl: SexFit, czyli "pierścionek" tylko dla panów