Sat-Okh. Polski Indianin z AK, który... nigdy nie istniał?

Sat‑Okh. Polski Indianin z AK, który... nigdy nie istniał?

Sat-Okh. Polski Indianin z AK, który... nigdy nie istniał?
Źródło zdjęć: © Czarne.com
Adam Bednarek
04.09.2017 16:26, aktualizacja: 04.09.2017 16:39

Polski Indianin w AK? Mężczyzna, którego matka była Polką, a ojciec - prawdziwym Indianinem? O takich niesamowitych opowieściach mówi się, że to "historia jak z filmu". W przypadku Sat-Okha to powiedzenie może mieć dużo prawdy: jego losy są tak tajemnicze, że niektórzy sugerują, że je po prostu zmyślił. A inspiracją były filmy o Indianach.

“W akcje to mnie pierwszego zwykle wysyłali” - opowiadał Stanisław Supłatowicz. A właściwie to Sat-Okh, czyli “Długie Pióro”, syn Polki i… Indianina. Z powodu swej odwagi dorobił się w AK pseudonimu “Kozak”, głośno było też o jego okrucieństwie. Zabijał Niemców rzucając w nich nożami - nie dość, że po cichu, to jeszcze z daleka. “Można było z piętnastu metrów zgładzić człowieka” - opisywał ten styl działania Sat-Okh.

Gdy trzeba było wysadzić most, Sat-Okh nurkował, a jego w torbie były ładunki wysmarowane łojem bydlęcym, żeby nie zamokły. Oczy syna Indianina przyzwyczajone były do ciemności, więc nocą bez problemu unikał strażników i podkładał ładunki. Gdy tylko nadjeżdżał pociąg uruchamiał je i po chwili uciekał z miejsca zdarzenia.

“Zawsze jakieś pięćset metrów od mostu miał konia ukrytego – takie rzeczy o Sat-Okhu opowiadał choćby Jan Kłodziński” - czytamy w książce Dariusza Rosiaka, “Biało-czerwony. Tajemnica Sat-Okha”.

Skąd tytułowe tajemnice? Bo nie wiadomo, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, czy zostało zmyślone. Na przykład towarzysze broni Sat-Okha opowiadali, że nauczył ich chodzić do tyłu: żeby ślady zmyliły pościg.

Obraz
© WP.PL | Świat na dłoni

Osoby, które kwestionowały pochodzenie i historię Sat-Okha, sugerują jednak, że ta opowieść w życiorysie pojawiła się dopiero po 1954 roku. Po tym, jak Supłatowicz obejrzał “Ostatnią walkę Apacza” z Burtem Lancasterem w roli głównej. Z kolei inną opowiadaną anegdotę - o tym, że został usunięty ze szkoły oficerów politycznych za wrzucenie kucharza do gara z zupą - wziął najprawdopodobniej z “Czterech pancernych i psa”.

Jak to się w ogóle stało, że syn Indianina i Polki trafił do Polski, a następnie brał udział w walkach z Niemcami jako członek Armii Krajowej?

Stanisława Supłatowicz, matka Stanisława, udała się za mężem, Leonem Supłatowiczem, na syberyjskie zesłanie. Choć pojawiła się taka wersja, to matka Sat-Okha nie była skazana za działalność przeciwko carowi - to zarzucano mężu, ona po prostu do niego dołączyła. Jej losy mają wiele luk i nieścisłości, ale według opowieści przez Cieśninę Beringa trafiła do Kanady w 1917 roku. Tam, wycieńczoną, znajdują ją miejscowi Indianie i zaczynają się nią opiekować. Traktowana jest jak swoja, a wodzowi rodzi dzieci. Najmłodszym był właśnie Sat-Okh.

Zrządzenie losu sprawiło, że trafili do Polski. Jeszcze gdy byli za oceanem do obozu Indian przyniesiono rannych białych. Zaatakował ich niedźwiedź, miejscowi zdążyli ich obronić. Okazało się, że* jeden traperów mówił był Polakiem i po polsku przekazał matce Sat-Okha informację o niepodległej Polsce*. Stanisława Supłatowicz chciała odwiedzić ojczyznę, spotkać się z bliskimi. Ojciec jej dzieci wyraził zgodę i polecił, by zabrała ze sobą najmłodszego syna, który miał się czegoś od białych nauczyć.

Sat-Okh z matką nie mieli zostać w Polsce na stałe, ale ich losy pokrzyżowała wojna. Kiedy dokładnie przybyli do kraju? Nie wiadomo. Tak jak i tego, kiedy urodził się Sat-Okh. Miał różne daty urodzenia. I miejsca urodzenia. Na przykład po wojnie, w wojskowych dokumentach, wpisywał: “15 kwietnia 1925, a w rubryce miejsce – Aleksiejewka lub Aleksiejewsk, gubernia irkucka, obwód Kireńsk”. Czy to ziarno prawdy, czy tylko stworzenie bezpiecznej wersji własnej historii - prawda w okrutnych czasach mogła być przecież bardzo niewygodna. Za dużo pytań i wątpliwości.

Wojenne losy Sat-Okha to również wielka niewiadoma. Z dokumentów AK wynika, że na pewno brał udział w akcji “Burza” w 1944 roku. Wcześniejsze wydarzenia do pewnych nie należą.

Obraz
© Wikimedia Commons CC BY

Stanisław Supłatowicz opowiadał, że w 1941 roku został aresztowany przez gestapo, bo czytał gazetki podziemne. Problemem był też jego niearyjski wygląd.

Owszem, dokumenty potwierdzają, że Sat-Okh znalazł się w radomskim więzieniu. Jednak dokumenty zdradzają inny powód zatrzymania: *zwykłą kradzież. *

Czy brawurowo wyskoczył z pociągu jadącego do Oświęcimia? Nie wiadomo, a wiele osób opowiada różne wersje tej historii zasłyszanej rzekomo od Sat-Okha, a w każdej ucieczka przypomina film akcji. Czy skończył tajne komplety, jak przekonywał? Byłoby o to bardzo trudno, tym bardziej że nie znał zbyt dobrze języka polskiego, co sam zresztą przyznawał. Losy polskiego Indianina w AK są tak tajemnicze i niejasne, że nawet nie wiadomo, czy jego korzenie rzeczywiście sięgają za ocean.

Leszek Michalik, jeden z członków Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian, od wielu lat kwestionuje pochodzenie Sat-Okha. W książce Dariusza Rosiaka powołuje się na jednego z Indian żyjących w Niemczech, z którym rozmawiał w latach 70. XX wieku:

“I kiedyś Billy mówi: U was tam jest jakiś rzekomo Indianin. Czytałem jego biografię po niemiecku. Ziemia Słonych Skał rzeczywiście wyszła po niemiecku kilka lat wcześniej. Tam, mówi Billy, nic się nie zgadza. Jacy Szaunisi w Kanadzie? Te niby sąsiednie plemiona też pozmyślane. I, mówi, sprawdzę ci tego Sat-Okha. Napisał do Departamentu do spraw Indian i dostał odpowiedź – pokazywał mi ją zresztą – że nie ma w ich rejestrach takiego Indianina jak Stanisław Supłatowicz czy Sat-Okh, nigdzie nie jest zarejestrowany”

Przywołuje się też jedną z wpadek - w latach 90. w gazecie ukazały się zdjęcia, na których rzekomo widać ojca Sat-Okha. Okazało się, że to klasyczne fotografie wykonane przez Edwarda Curtisa. Sat-Okh tłumaczył się w prosty sposób: “dałem redakcjom zdjęcia Indian, ale nie twierdziłem, że przedstawiają mojego ojca”.

Obraz
© Materiały prasowe

Ale Sat-Okh miał też swoich zwolenników. Czemu Sat prawie nie miał zarostu? Czemu łysiał jak Indianin - czyli liniał w całości, a nie “plackowato”, jak biali? Czemu alkohol źle na niego działał? Genetyki się nie oszuka, wystarczy na niego spojrzeć, żeby zobaczyć Indianina - twierdzą rozmówcy Dariusza Rosiaka, którzy chcą obalić oskarżenia o wielką mistyfikację.

Sat-Okh w Polsce znany jest z książek o Indianach. Nie napisał ich jednak samemu, to ghostwriterzy odpowiadali za ich styl - współpraca z nimi często kończyła się nieporozumieniami i kłótniami. Uważany za jednego z pionierów ruchu indianistów w Polsce, współtwórcę i czołową postać nieformalnego Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian, zmarł 3 lipca 2003 roku w Gdańsku. Nawet ci, którzy wątpią w prawdziwość jego losu, zgadzali się z tym, że swoją niedopowiedzianą historią Sat-Okh nie wyrządził nikomu krzywdy. Wręcz przeciwnie - pokolenia zyskały barwne opowieści o Indianach, które napisał jeden z nich.

W swojej książce Dariusz Rosiak zadaje jedno ciekawe, współczesne pytanie:

“Czy los człowieka, który wydaje oszczędności życia na podróż ciężarówką przez Saharę, potem płynie w przepełnionym pontonie przez Morze Śródziemne, wpada do wody i tonie, zostaje wyratowany przez straż przybrzeżną, ląduje we włoskim albo greckim szpitalu, w którym nikogo nie zna, a na koniec odnajduje rodzinę w Niemczech, albo Szwecji, to wymysł czy prawda? Jak będzie brzmiała jego historia za pięćdziesiąt lat? Czy powstanie z niej legenda miejska, czy stanie się typowym opisem doświadczenia tysięcy ludzi, którzy uciekają dziś z Afryki i Bliskiego Wschodu? Czy ich historie są bardziej wiarygodne od życia Sat-Okha, czy mniej?”

Podważający historię Sat-Okha przypominają, że nikt jego opowiadań nie sprawdzał, nie weryfikował. Zresztą nie było jak - nie było internetu, wiedza o Indianach dopiero raczkowała. Ale czy dziś rzeczywiście bylibyśmy mądrzejsi? Wierząc w Muzułmanów, którzy porywają Polki na rynkach miast? O planowanych zamachach w metrze czy galeriach handlowych? W Polaków, którzy biją uchodźców, a dowodem na to są zdjęcia syryjskiej rodziny z 2013 roku? Jak wiele osób kwestionowało tragedię uchodźców tylko dlatego, że posiadali telefony komórkowe. Czy mamy pewność, że współczesne fake-newsy za 50 lat nie staną się prawdą i każdy będzie znał kogoś, kto był świadkiem tych wydarzeń?

Czy rzeczywiście dzisiaj, mając tyle narzędzi do weryfikacji, jesteśmy w stanie łatwo określić, czy coś jest prawdą, czy nie? Może za kilkanaście lat takich Sat-Okhów będzie więcej, a “źródłem wiedzy” o nich będą media społecznościowe? Pozwalające wykreować taką wersję siebie, jaką chce się oglądać.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (21)