Samochód Google nie potrzebuje kierowcy - prowadzi się sam
Google zebrało w Mountain View amerykańskich dziennikarzy, by zaprezentować im w działaniu swój prawdopodobnie najambitniejszy projekt – autonomiczne samochody. Naszpikowane nowoczesną elektroniką Lexusy RX450H są już w stanie bezpiecznie przemieszczać się w ruchu ulicznym bez ingerencji kierowcy. Zanim jednak samodzielne prowadzenie pojazdu odejdzie do lamusa, software’owy gigant musi się jeszcze uporać z szeregiem problemów.
Amerykańska firma pracuje nad autonomicznymi samochodami od 2009 roku. Około 12 miesięcy temu przeszła od prostych (przynajmniej w porównaniu) eksperymentów z jazdą po autostradzie do nawigowania w przestrzeni miejskiej. Wtedy zaczęły się prawdziwe komplikacje. Osiągnięcie naturalnego ruchu automatycznie sterowanego pojazdu w zatłoczonym skupisku ludzkim nastręczyło inżynierom szeregu problemów. Dużą część z nich udało się już rozwiązać. Samochody jeżdżą i są całkowicie bezpieczne.
Sercem systemu, który pozwala samochodowi na samodzielne poruszanie się po mieście, jest przygotowana specjalnie w tym celu cyfrowa mapa miasta. Siłą rzeczy musi być ona dalece bardziej złożona niż to, co oferuje chociażby Google Maps – oprócz topografii ulic zawiera również informacje o wysokości, na jakiej znajdują się światła drogowe, rozmieszczeniu znaków stopu i przejść dla pieszych, wysokości krawężników czy szerokości pasów ruchu.
Przygotowanie mapy jest skomplikowane i czasochłonne, na razie więc samochody Google mogą się poruszać tylko po Mountain View – i to nie całym. Firma tydzień w tydzień dodaje do oprogramowania kolejne ulice, starając się przy tym możliwie przyspieszać ten proces. Jednocześnie pracuje nad tym, by w miarę możliwości zmniejszać znaczenie mapy, na razie jednak jest ona konieczna do działania całego systemu.
Statyczną, zapisaną w pamięci komputera mapę wspomaga zamieszczony na dachu pojazdu czujnik. Tworzy on na bieżąco cyfrowy obraz otoczenia, na podstawie którego algorytmy sterujące decydują o prędkości, odległości od samochodu naprzeciwko czy konieczności wyminięcia nieoczekiwanej przeszkody. Czujnik wykonuje 10 obrotów na sekundę, a połączenie sensorów położenia i orientacji, laserów oraz radaru pozwala mu bezbłędnie reagować na wszystkie znajdujące się w okolicy obiekty. Oprogramowanie dzieli je na cztery kategorie – inne pojazdy, przechodnie, rowerzyści i obiekty statyczne, dopasowując do nich swoje reakcje.
Dzięki tej technologii samochód reagować ma bezbłędnie na sytuację na drodze, unikając tym samym 93% wypadków, do których dochodzi za sprawą ludzkiego błędu. Na razie wydaje się to działać – samochody Google przejechały już łącznie ponad 1,1 miliona kilometrów i nie spowodowały w tym czasie żadnego incydentu (choć brały udział w kilku stłuczkach, ale zawsze z winy innego uczestnika ruchu).
Udostępniony przez Google film pokazuje sposób działania technologii
Do samochodu w ogóle niepotrzebującego kierowcy jest jednak jeszcze długa droga. Przede wszystkim automatyczne pojazdy zupełnie nie radzą sobie w sytuacjach, w których ludzie często bazują na swoich sygnałach niewerbalnych – ruchach głową, ręką, kontakcie wzrokowym. Mają problemy ze zmienianiem pasa czy włączaniem się do ruchu, każdorazowe wyprowadzenie ich z parkingu musi przeprowadzać kierowca. Różnie bywa też ze zmiennymi warunkami pogodowymi – deszcz czy śnieg nie stanowią problemu w ruchu miejskim, ale już rzęsiste opady na autostradzie okazują się na razie barierą nie do przejścia.
Ponad dwadzieścia Lexusów RX450. będzie więc jeszcze długo przemierzać Moutain View. W każdym z nich znajduje się inżynier, badający działanie systemu i kierowca, gotowy przejąć sterowanie nad pojazdem, jeżeli tylko zajdzie taka konieczność. Marzeniem Google jest stworzenie technologii, która w końcu tego człowieka nie będzie potrzebowała. Współzałożyciel firmy, Sergey Brin, jest przekonany, że uda się to osiągnąć do 2017 roku.