Orange Reyo - test telefonu

Orange Reyo - test telefonu

24.04.2014 13:33

Orange nie rezygnuje ze swojej współpracy z ZTE, wypuszczając tym razem na rynek Orange Reyo, czyli oryginalnie ZTE Blade Q Maxi. Wyróżniającą się cechą, która z pewnością przyciąga wielu potencjalnych i nie do końca świadomych kupujących, jest bardzo duży wyświetlacz o przekątnej 5 cali.

Obraz
© (fot. Telepolis.pl)

Następnie przyszła pora na smartfony z Androidem w postaci Orange San Francisco, czyli ZTE Blade, który w swojej oryginalnej formie był sprzedawany w Play, jak również pod nazwą RBM One. I to już było coś. Wszystko dlatego, że Blade wyróżniał się pośród innych Androidów z niższej półki ekranem o rozdzielczości z wyższej półki (jak na tamte czasy), czyli 48. x 800 pikseli.

Orange nie rezygnuje ze swojej współpracy z ZTE, wypuszczając tym razem na rynek Orange Reyo, czyli oryginalnie ZTE Blade Q Maxi. Wyróżniającą się cechą, która z pewnością przyciąga wielu potencjalnych i nie do końca świadomych kupujących, jest bardzo duży wyświetlacz o przekątnej 5 cali. Oprócz tego dostajemy typowy, "chiński" standard, czyli dwurdzeniowy procesor MediaTeka, grafikę Mali-40. oraz gigabajt pamięci RAM. Orange Reyo z pewnością nie zadowoli bardziej wymagającego klienta, ale co z tym początkującym użytkownikiem smartfonów? Czy pomarańczowy Blade Q Maxi sprawdzi się w tej roli? Przekonajmy się.

Zestaw

Zestaw sprzedażowy składa się z kabla USB, ładowarki sieciowej oraz standardowego pliku ulotek. W przypadku niektórych ofert w internecie, dodawane są też słuchawki. Natomiast zestaw testowy, który otrzymałem... zdziwił mnie, bo tak zapakowanego telefonu jeszcze nie dostałem. Telefon był owinięty kilkakrotnie, bardzo grubą warstwą folii bąbelkowej, następnie owinięte to było ładowarką i kolejnymi warstwami folii. Milimetrów zabrakło żebym pociął kabel rozcinając zawiniątko. Tyle jeśli chodzi o moje przeżycia związane z paczką. Wracając do zestawu sprzedażowego, jest skromnie, ale też standardowo.

Wygląd zewnętrzny

"O! Kupiłeś w końcu tego Samsunga?!" Nie, nie kupiłem Samsunga. To Orange Reyo, ale wystarczyłoby po jednym logu Samsunga z przodu i z tyłu, żeby ponad 9. proc. społeczeństwa było przekonane, że to flagowy model koreańskiego producenta. Biały kolor, wyraźnie zaokrąglone rogi obudowy, wielki wyświetlacz, taki sam kształt głośnika rozmów... Tyle wystarczy żeby przekonać przeciętnego Kowalskiego. Bardziej wprawione oko od razu zauważy choćby brak sprzętowego guzika Home pod ekranem. Zamiast niego mamy trzy standardowe, pojemnościowe przyciski. Nad nimi znajduje się wyświetlacz o przekątnej 5 cali. Głośnik rozmów rzeczywiście wygląda jak w Samsungach, ale już elementy umieszczone obok niego mają zupełnie inny układ. Po jego lewej stronie znajduje się kamera do wideorozmów, a po prawej czujnik oświetlenia oraz zbliżeniowy. Przyciski regulacji głośności, wzorem Samsungów, znajdują się na lewym boku obudowy.

Obraz
© (fot. Telepolis.pl)

Zupełnie inaczej umieszczony został przycisk włączania/blokady ekranu, który zamiast na prawy bok trafił na górną krawędź obudowy. W połączeniu z wymiarami telefonu, o których za chwilę, jest to zupełnym przeciwieństwem jakiejkolwiek ergonomii. Na górnej krawędzi znajdziemy również gniazdo Jack 3,5 mm. Na prawym boku umieszczone zostało gniazdo microUSB, a na dolnej krawędzi znajdziemy otwór mikrofonu oraz szczelinę do otwarcia tylnej klapki. Z tyłu natomiast znajduje się dziwnie znajomo ukształtowany, okrągły i delikatnie wystający obiektyw aparatu, dioda LED oraz otwór dodatkowego mikrofonu. Wszystko u góry. U dołu natomiast znajdziemy pięknie pomarańczowe logo Orange wraz z nazwą telefonu Reyo oraz głośnik zewnętrzny, wyposażony w bardzo użyteczną wypukłość, która chroni go przed tłumieniem wydawanych dźwięków.

Pisząc nie tak dawno test Huawei P6 wspominałem, że telefon w wielu miejscach nawiązuje do modeli innych producentów. Pomimo tego, że nie wygląda identycznie, to wywołuje bardzo proste i szybkie skojarzenia. W przypadku Reyo jest bardzo podobnie. Chociaż na pierwszy rzut oka wygląda jak Samsung, to jednak wprawione oko szybko dostrzeże różnice rozmieszczenia elementów oraz ogólnie odmienne proporcje obudowy. A ta jest zwyczajnie wielka - jej wymiary to 14. x 72 x 9,1 mm. Dla porównania, Galaxy Note 3 jest o około 8 mm dłuższy i szerszy, cieńszy o prawie milimetr, a ma ekran o znacznie większej przekątnej (5,7 cala). Muszę przyznać, że przez pierwsze dni miałem problem z ogarnięciem ogromu konstrukcji, ale było to jak zwykle kwestią przyzwyczajenia. Z wyjątkiem przycisku blokady ekranu. Przy tych wymiarach przeniesienie go na prawy bok obudowy byłoby idealnym posunięciem. Do tego należy dołożyć sporą masę 160 gramów. Połączenie jej z wymiarami całej konstrukcji powoduje, że obsługa telefonu jedną ręką jest
niezwykle trudna.

Przyzwyczaić się za to nie mogłem do samego wykonania obudowy. Telefon jest plastikowy, z powierzchnią ekranu włącznie. O ile jeszcze boki i korpus dają radę, są zwarte i solidne, tak już przód i tył, delikatnie mówiąc, szału nie robią. Pokryty plastikiem ekran wykazuje tendencje do zarysowań. Na szczęście jego powierzchnia jest gruba i nie ugina się pod naciskiem. Natomiast tylna klapka wręcz woła o pomstę do nieba żyjąc własnym życiem. Dosłownie, ponieważ porusza się we wszystkich możliwych kierunkach, wydając przy tym całą masę przeróżnych trzasków i skrzypień. Mocno rzuca się to w oczy, od razu po wzięciu telefonu do ręki.

Wyświetlacz

Duży ekran jest główną rzeczą, która przyciąga do siebie potencjalnych nabywców Reyo. Przekątna wynosząca 5 cali robi wrażenie, które pryska w momencie podświetlenia wyświetlacza. Rozdzielczość 48. x 854 pikseli wygląda bardzo źle, a zagęszczenie pikseli wynoszące 196 pikseli na cal budzi politowanie. Pojedyncze piksele są mocno widoczne, nawet w przypadku interfejsu, który teoretycznie powinien być dopasowany do ekranu. Strony internetowe prezentują się jeszcze gorzej, szczególnie te w widoku mobilnym. Pikseloza jest ogromna. Ma to jedną zaletę, wszystko jest duże. Jest to bardzo dobre rozwiązanie dla osób ze słabszym wzrokiem, natomiast te z lepszym powinny ekranu Reyo unikać, żeby go nie pogorszyć. I nie jest to wcale złośliwość. Rozmiar wyświetlanych elementów, szczególnie w połączeniu z możliwością powiększenia czcionki czyni z Reyo idealną propozycję dla osób ze słabszym wzrokiem.

Obraz
© (fot. Telepolis.pl)

Nie wszystko jedna wypada tak źle. Pomimo tego, że technologia wykonania ekranu, podobnie jak rozdzielczość, nie jest zbyt współczesna (TFT), to jednak wygląda on lepiej niż się spodziewałem. Kąty widzenia są przyzwoicie szerokie, niezła jest też czytelność w słońcu. Trudno narzekać na jasność, ale w połączeniu z niskim kontrastem i rozdzielczością męczy po dłuższym użytkowaniu. Gdyby zastosowany ekran miał rozdzielczość przynajmniej 720p, byłby całkiem solidnym punktem telefonu.

Panel dotykowy został oczywiście wykonany w technologii pojemnościowej. Jego czułość stoi na bardzo dobrym poziomie, bez względu na to, w którym miejscu dotykamy ekranu.

Wyposażenie i oprogramowanie

Reyo pracuje pod kontrolą Androida w wersji 4.2.2 (OPLPLP172d10_v4.4. i raczej nie spodziewałbym się aktualizacji dla tego modelu. Do płynnej i wygodnej pracy ma nam wystarczyć dwurdzeniowy procesor MediaTek MT6572 (Cortex A7) w parze z układem graficznym Mali-400, wspierane przez 1 GB pamięci RAM. Jest to więc typowy przedstawiciel dalekowschodnich smartfonów z niższej półki cenowej. W codziennym użytkowaniu ta konfiguracja sprawdza się bardzo przyzwoicie. Działanie interfejsu wypada zdecydowanie lepiej niż to, co zaprezentował mi ostatnio myPhone Next. Na co dzień wszystko działa płynnie. Otwieranie aplikacji, przewijanie pulpitów, czy też menu wygląda naprawdę bardzo przyzwoicie.

System przykrywa estetyczna i kolorowa nakładka o bliżej nieokreślonej nazwie. Nie oferuje ona zbyt wielu opcji konfiguracji. Możemy co najwyżej dodać dodatkowy ekran, obok ekranu blokady. Domyślnie jednym z nich jest aparat, a dodatkowo możemy dodać np. okno ostatnich wiadomości lub informacje z Google Now. Skróty z górnej belki są już niestety niemożliwe do zmodyfikowania. Nakładka jest ładna, a pomimo jasnych i żywych (na ile pozwala na to wyświetlacz) barw nie są one tak irytujące jak w przypadku nakładki od LG, czy też Samsunga. Do wyboru mamy dwa motywy kolorystyczne - Orange (jakże by inaczej) oraz Holo. Ograniczają się one jedynie do dodania akcentów kolorystycznych (pomarańczowego lub niebieskiego) w niektórych miejscach interfejsu.

Przekątna ekranu aż prosi się do wykorzystania jej w grach. Moje zapały ostudziła jednak niespecjalnie wysoka wydajność zastosowanego procesora i układu graficznego. O komfortowej rozgrywce w Real Racing 3 musiałem zapomnieć. Płynność obrazu uniemożliwiała jakąkolwiek wygodną rozrywkę. Lepiej wypadło GTA 3. Co prawda wymagało ustawienia detali na minimum, wyłączenia cieni oraz zmniejszenia pola widzenia do 50 proc., ale obraz tylko momentami delikatnie klatkował i można było mówić o wygodnej rozgrywce, na co 5 cali zdecydowanie pozwala.

Dwa popularne benchmarki pokazują, że wydajność Reyo, to typowa niższa półka. W teście programem AnTuTu uzyskał wynik 1069. punktów, natomiast Quadrant Standard ocenił go na 3262 punkty.

Internet i typy łączności

Łączność z internetem za pomocą HSPA (pobieranie do 2. Mb/s; wysyłanie do 5,67 Mb/s) oraz Wi-Fi w standardach b/g/n (dostępne jest również DLNA), a także Bluetooth 4.0 - takie standardy oferuje nam Orange Reyo. Skromnie, podstawowo, ale chyba nikt nie spodziewał się LTE i NFC? Mimo wszystko to co jest, mogłoby być trochę lepszej jakości i konkretnie chodzi mi tutaj o Wi-Fi. W miejscach z trochę słabszym zasięgiem, Reyo bardzo często miał 1-2 kreski zasięgu mniej niż inne telefony.

Obraz
© (fot. Telepolis.pl)

Zasoby internetu możemy przeglądać za pomocą jednej z dwóch przeglądarek - Google Chrome oraz standardowej przeglądarki Androida. Z tej drugiej nie korzystałem nie tylko ze względu na zwyczajne przyzwyczajenie, ale też z powodu niezbyt ciekawego interfejsu, który dodatkowo zajmuje sporą część ekranu u góry i dołu wyświetlacza. Chrome, choć jest teoretycznie bardziej wymagający, działa tak samo szybko, a bardziej przejrzysty interfejs skutecznie ułatwia użytkowanie. Reyo bardzo przyzwoicie radzi sobie ze stronami. Wczytuje je szybko, a treści wyświetla prawidłowo. Jak wspominałem we wcześniejszej części testu, wyświetlacz zwyczajnie nie lubi się ze stronami w widoku mobilnym. Wszechobecna pikseloza mocno rzuca się w oczy. Ale również ze stronami w widoku komputerowym nie jest dużo lepiej. Ze względu na niską rozdzielczość ekranu wczytywana jest jedynie część witryny, a wyświetlane elementy są bardzo duże i często wymaga to odpowiedniego, ręcznego dopasowania strony do ekranu.

Telefon potrafi napotkać problemy z filmami dołączanymi do artykułów. Zazwyczaj otwiera je bez problemów, co czasami wymaga dłuższej chwili namysłu, ale zdarzają się również większe zawieszenia, które w najlepszym wypadku wymagają ponownego wczytania strony, a najgorszym resetu przeglądarki.

Mimo wszystko komfort przeglądania internetu stoi na akceptowalnym poziomie, ale wymaga przyzwyczajenia do rozmiarów wyświetlanych treści i ogromnej ilości widocznych pojedynczych pikseli.

Połączenia wiadomości

Dialer telefonu będzie znany wszystkim użytkownikom czystej, niemodyfikowanej wersji Androida, który przy zastosowaniu motywu Holo ma również te same, niebieskie akcenty kolorystyczne. Aplikacja została podzielona na trzy zakładki. Pierwsza z nich, to dialer z funkcją Smart Dial oraz listą ostatnio wybieranych numerów. Druga zawiera spis wszystkich połączeń, a trzecia to lista kontaktów.

Jakość połączeń stoi na dobrym poziomie. Zarówno jakość, jak i głośność to dla mnie solidne 8/10. Są to jednak odczucia po mojej stronie telefonu. Po drugiej nie jest aż tak dobrze, ponieważ rozmówcy często narzekali na to, że słabiej mnie słychać kiedy rozmawiałem za pomocą Reyo.

Problemów nie ma za to z zasięgiem. Ten jest bardzo dobry i pod tym względem nie ma do czego się przyczepić.

Wiadomości, to dobrze znany i wygodny widok w formie czatów. Tekst wprowadzamy za pomocą jednej z dwóch dostępnych klawiatur. Pierwsza, to standardowa klawiatura systemu Android. QWERTY w pionie, jak i poziomie. Druga, to często stosowany przez "mniej markowych" producentów TouchPal. Klawiatura ma sporo opcji konfiguracji, dając nam możliwość korzystania z układu alfanumerycznego, pełnej klawiatury QWERTY, lub "half-QWERTY", jak w starym dobrym Sony Ericssonie P1. Dochodzą do tego różne opcje automatycznej korekty, słownik T9, a także coś na wzór Swype, czego nie polecam. Uzyskanie w ten sposób pożądanego wyrazu nie raz bywa strasznie trudne.

W przypadku pisania, przekątna ekranu i jego niska rozdzielczość okazują się być sporą zaletą. Klawiatura w układzie pionowym jest ogromna i pozwala na naprawdę bardzo szybkie pisanie a pomocą obu rąk. Przyciski zajmują prawie połowę ekranu i muszę przyznać, że nawet na Samsungu Galaxy S4 z dużo lepszym ekranem i tej samej przekątnej pisanie nie szło mi tak sprawnie. W układzie poziomym nie jest aż tak wygodnie, bo telefon jest zwyczajnie za długi i trzeba się sporo nagimnastykować, żeby sięgnąć do liter T, czy też G. Za to w pionie jest bajka i nie kojarzę, żebym tak szybko pisał na jakimkolwiek dotykowym telefonie.

Obraz
© (fot. Telepolis.pl)

Muzyka i filmy

Odtwarzacz muzyki zastosowany w Reyo wizualnie bardzo przypomina systemowy odtwarzacz Androida z wersji 2.X . Zarówno wygląd biblioteki plików, jak i główne okno odtwarzacza są do niego bardzo podobne. Na ekranie znajdziemy podstawowe przyciski sterujące, okładkę albumu i informacje o danym pliku. Całość nie wygląda zbyt efektownie, ale jest czytelne i duże, przez co łatwe w obsłudze. W ustawieniach znajdziemy prosty equalizer z pięcioma suwakami i dodatkowe dwa odpowiedzialne za poziom basów i efektu 3D. Obydwa rzeczywiście działają, dodając odpowiedni efekt do dźwięku.

Wbudowany głośnik jest całkiem niezłej jakości, ale jego głośność nie rzuca na kolana. Pod tym względem jest przeciętnie, ale na tyle głośno, żebyśmy nie przegapili przychodzącego połączenia. Jednak większość z nas do słuchania muzyki, zgodnie z przeznaczeniem, używa słuchawek. I tutaj Reyo nie ma czym się pochwalić. Dźwięk jest przede wszystkim bardzo cichy i słuchanie muzyki poza domem jest uciążliwe. Stosunek tego, co słyszałem przez słuchawki (Denon D510), w stosunku do dźwięków wydawanych przez silnik autobusu oceniłbym na 30-70. Sama jakość dźwięku również nie rozpieszcza. Niskie tony są płytkie, bez głębi, a reszta tonów też niezbyt wybija się poza płaską przeciętność. Zabawy equalizerem niewiele tutaj pomagają.

Radio FM otrzymało bardzo ascetyczny wygląd rodem z Windows Phone. Na czarnym tle wyświetlana jest aktualna częstotliwość i informacje RDS. Opcje dodatkowe pozwalają na nagrywanie danej audycji. Na pochwałę zasługuje ładne wyłapywanie sygnału. Telefon znalazł chyba wszystkie możliwe stacje, jakie tylko są u mnie dostępne.

W odtwarzaczu filmów również nie znajdziemy innych opcji jak tylko odtwarzanie. Telefon w standardzie nie potrafi otworzyć plików w formacie .avi. Zdziwiła mnie natomiast kompatybilność z plikami .mkv... a przynajmniej częściowa. Pliki w rozdzielczościach HD i Full HD były odtwarzane z różną płynnością, ale bez dźwięku. Z plikami .mp4 w rozdzielczości 1080. było już minimalnie lepiej, bo pojawił się dźwięk, ale zabrakło jego synchronizacji z obrazem. Orange Reyo słabo sprawdza się jako odtwarzacz multimediów (warto potestować alternatywne odtwarzacze).

Aparat

Zdjęcia i filmy możemy rejestrować za pomocą aparatu o rozdzielczości 5 Mpx, który pozwala na nagrywanie materiałów w rozdzielczości 720p. Aplikacja aparatu po części posiada elementy z wielu produktów konkurencji. Zarówno pod względem układu, jak i wyglądu ikon. Po lewej stronie ekranu mamy do wyboru tryby robienia zdjęć - zwykły, HDR, panoramę oraz wykrywanie uśmiechu. U góry natomiast umieszczono tryb upiększania twarzy (automatyczny "fotoszop"), samowyzwalacz, włączanie diody doświetlającej oraz przełączenie na przedni aparat (VGA). Po wejściu w ustawienia mamy dostęp do standardowych opcji, takich jak zmiana ekspozycji, jasności i ostrości, balans bieli, efekty kolorystyczne, czy też zmianę ISO w zakresie 100-800.

Obraz
© Przykładowe zdjęcie wykonane Orange Reyo (fot. Telepolis.pl)

Zdjęcia standardowo wykonujemy dotykając ekranu lub przycisku migawki. Jego przytrzymanie skutkuje rozpoczęciem wykonywania zdjęć seryjnych, do momentu zwolnienia przycisku lub osiągnięcia ustawionej liczny klatek (do 40). Wykonane fotografie może nie rzucają na kolana, ale spodziewałem się dużo gorszego efektu. Zdjęcia wykonywane zarówno na powietrzu, jak i w pomieszczeniach mają przyzwoitą ostrość, która ginie na dalszych planach. Ustawienie ostrości w trybie makro też należy uznać za przyzwoite i zrobienie wyraźnego zdjęcia przedmiotu z odległości kilku centymetrów nie stwarza problemów. Poziom szumu i ziarna w pomieszczeniach jest na stosunkowo niskim poziomie. Gorzej wypadają kolory, którym daleko do naturalności, zarówno pod dachem, jak i na powietrzu. Użycie trybu HDR mocno prześwietla zdjęcia, często dodatkowo dodając im jasnej poświaty, co będziecie mogli zaobserwować na dołączonych na końcu testu zdjęciach. Ogółem aparat nie powala jakością, ale spodziewałem się po nim zdecydowanie czegoś dużo
gorszego.

Kamera, oprócz większości opcji dostępnych w trybie aparatu oferuje nam dodatkowo ustawienie odstępu poklatkowego, włączenie/wyłączenie mikrofonu oraz oczywiście zmianę rozdzielczości. Filmy są rejestrowane w rozdzielczości 720p, z prędkością 3. klatek na sekundę. Rejestrowany obraz wypada dużo gorzej niż w przypadku zdjęć. Kolory są jeszcze bardziej nienaturalne, a sam obraz jakby był malowany farbą. Nagraniom nie można za to odmówić płynności i bardzo dobrego dźwięku, co powinno być zasługą dodatkowego mikrofonu umieszczonego z tyłu obudowy.

Bateria

Litowo-jonowe ogniwo o pojemności 200. mAh nie rzuca na kolana pojemnością, ale wydaje się być odpowiednie do działania dłuższego niż jeden dzień. Tak też jest w praktyce. Reyo bez większych problemów wytrzymuje dwa dni przy 30-40 minutach rozmów, 15-30 SMS-ach, godzinie internetu i muzyki, z włączoną synchronizacją poczty. Wynik jest przyzwoity i co najważniejsze, coraz częściej dwa dni stają się standardem w smartfonach.

Dodatki w Menu

Orange umieścił w pamięci Reyo kilka dodatkowych aplikacji. Cześć z nich, to typowe programy operatora, takie jak Halo Granie, Mój Orange, Payback, Nawigacja Orange i App Center z jeszcze większą ilością pomarańczowych aplikacji. Ale nie wszystkie z nich są bezużyteczne. Do gustu bardzo przypadła mi aplikacja gestów Orange. Po wprowadzeniu dowolnego symbolu, po narysowaniu go na ekranie otwiera nam się przypisana aplikacja. Gest możemy narysować na pulpicie, jak również z poziomu Menu.

Osoby, dla których Reyo będzie pierwszym smartfonem przygotowana została aplikacja Assistant. Typowy samouczek, napisany w prosty i bardzo czytelne sposób, który pozwala na poznanie możliwości telefonu, jak i odpowiednie skonfigurowanie go do własnych potrzeb.

Inne aplikacje nie są już sygnowane pomarańczowym kolorem. Jedną z nich jest Kingsoft Office i muszę przyznać, że pierwszy raz się z nią spotkałem. Pozwala ona na otwieranie, tworzenie i edycję dokumentów pakietu Office. W zasadzie jej jedynym minusem jest wolne uruchamianie. Poza tym aplikacja jest czytelna i prosta w użyciu. Stworzone dokumenty za jej pomocą możemy zamieścić w chmurze. Reszta dostępnych programów, to standardowe pozycje od Google, a wśród nich również aplikacje nawigacyjne. Pod tym względem Reyo spisuje się bardzo dobrze. Aktualną pozycję ustala bardzo szybko, nie gubi sygnału i bez problemów prowadzi do punktu docelowego.

Obraz
© (fot. Telepolis.pl)

Podsumowanie

Orange Reyo, zgodnie z założeniami, okazał się telefonem zdecydowanie nie nadającym się dla bardziej zaawansowanego użytkownika. Jego główna zaleta, czyli wyświetlacz traci cały urok po uruchomieniu telefonu. Zastosowana rozdzielczość jest rozciągnięta na zdecydowanie zbyt dużej powierzchni. Ale zdecydowanie i naprawdę bez żadnej złośliwości, dla osób ze słabszym wzrokiem duże elementy na ekranie mogą okazać się bardzo użyteczne. Rozmiary wyświetlacza pociągnęły za sobą ogromną obudowę. Nie dość, że jest ona strasznie nieporęczna, to dodatkowo tylna klapka sprawa wrażenie jakby chciała nam gdzieś uciec. Zastosowane podzespoły nie należą do najmocniejszych na rynku, ale pozwalają na uruchomienie średnio-zaawansowanych graficznie gier, a także na całkiem komfortowe (o ile przeżyjemy wyświetlacz) przeglądanie Internetu. Częściowo założenie rozrywkowe smartfonu jest więc spełnione. Gorzej, jeśli zechcemy posłuchać muzyki, do czego konieczne jest posiadania bardzo czułego ucha, bo tylko to pozwoli nam na
usłyszenie wydawanych dźwięków. Smartfon, to również telefon i pod tym względem Reyo wypada... nierówno. Z jednej strony wielka, a przez to strasznie wygodna klawiatura, bardzo dobry zasięg i dobra jakość rozmów, ale z drugiej strony wielu rozmówców narzekało na jakość dźwięków przekazywanych przez nasz telefon. Całość zwieńcza dobra bateria, która z powodzeniem wystarcza na dwa dni użytkowania.

Wracając do pytania z pierwszej części testu, Orange Reyo można polecić osobom mało wymagającym, których nie przeraża rozmiar wyświetlacza i dopiero zaczynają swoją przygodę ze smartfonami. Cena telefonu jest adekwatna do możliwości. W ofercie operator kosztuje złotówkę już w niższych abonamentach, natomiast na wolnym rynku, zazwyczaj z drugiej ręki, cena oscyluje w okolicach 50. zł. Mimo wszystko, dla Orange Reyo bardziej wróżę losy podobne do szybko zapomnianego Orange Vegas lub Atlanta, niż docenienie przez klientów jak miało to miejsce z modelami SPV.

Wady:

- bardzo słaby wyświetlacz,
- niestabilna, skrzypiąca tylna klapka,
- bardzo duża obudowa,
- nieprzemyślanie umieszczony przycisk blokady,
- słaba antena Wi-Fi,
- niska głośność i słaba jakość odtwarzanej muzyki.

Zalety:

- wymiary wyświetlacza,
- bardzo wygodna klawiatura,
- dobra bateria,
- płynne i przyzwoite działanie w codziennej eksploatacji.

Ocena: 5/10

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (24)