Największe kosmiczne wypadki

Największe kosmiczne wypadki

Największe kosmiczne wypadki
16.08.2016 09:58, aktualizacja: 29.12.2016 08:22

Historia podboju kosmosu obfituje w spektakularne sukcesy. Nie brak w niej też tragicznych momentów. Jej częścią są też wypadki, które, choć groźne i potencjalnie bardzo niebezpieczne, nie zakończyły się dramatem, a agencje kosmiczne wolałyby raczej, by o nich nie przypominać. Mimo że trudno w to uwierzyć, przedstawione dalej sytuacje wydarzyły się naprawdę.

Historia podboju kosmosu obfituje w spektakularne sukcesy. Nie brak w niej też tragicznych momentów. Jej częścią są również wypadki, które, choć potencjalnie bardzo niebezpieczne, na szczęscie nie zakończyły się dramatem. Mimo tego, agencje kosmiczne wolałyby raczej, by o nich nie przypominać. Większość zna pewnie historię misji Apollo 11 za sprawą świetnego filmu. A co z innymi wypadkami? Mimo że trudno w to uwierzyć, przedstawione dalej sytuacje wydarzyły się naprawdę.

1 / 5

Radziecki spacer kosmiczny

Obraz
Wikimedia

Przez długi czas ZSRR przodowało w podboju kosmosu, często dopiero na drugim miejscu stawiając bezpieczeństwo ludzi. Wielu szczegółów nieudanych misji najprawdopodobniej jeszcze nie znamy. Wiemy natomiast, że pierwszy spacer kosmiczny, przedstawiony przez Kreml jako wielki sukces, o mały włos nie skończył się tragicznie.

18 marca 1965 roku kosmonauta Aleksiej Leonow odbył pierwszy w historii spacer kosmiczny, który trwał 12 minut i 9 sekund. Kiedy jednak Leonow chciał już wrócić do statku Woschod 2 okazało się, że z powodu różnicy ciśnień pomiędzy wnętrzem skafandra a próżnią kosmosu, jego ubiór zwiększył swoje rozmiary (czyt. rozdął się jak balon), przez co Leonow nie mieścił się w śluzie. Ostatecznie zdesperowany kosmonauta odkręcił jeden z zaworów, wypuszczając część swojego powietrza w kosmos, dzięki czemu zmniejszył ciśnienie w kombinezonie, co z kolei umożliwiło mu wejście do pojazdu. Szamotanina przy śluzie trwała 8 minut, czyli prawie tak długo, jak sam pierwszy spacer kosmiczny.

Mija 40 lat od pierwszego lądowania na Marsie:

2 / 5

Utopić się w kosmosie

Obraz

Spektakularne wpadki zdarzają się też współcześnie. 16 lipca 2013 roku pierwszy włoski astronauta - Luca Parmitano - odbywał swój drugi spacer kosmiczny na zewnątrz ISS (Międzynarodowa Stacja Kosmiczna). Rutynowy spacer, podczas którego Włoch wraz z amerykańskim kolegą miał zamontować nowe kable, o mało nie skończył się tragedią, kiedy to Parmitano zgłosił, że jego skafander wypełnia... woda.

Mężczyźni na szczęście szybko wrócili na pokład Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, dzięki czemu pierwszy włoski astronauta nie utopił się w kosmosie.

Późniejsze śledztwo wykazało, że woda w skafandrze Parmitano pojawiła się już podczas jego pierwszego spaceru kosmicznego, a jej źródłem był czterolitrowy zbiornik używany do chłodzenia ochronnego ubrania. Niestety astronauci uznali wtedy, że drobne krople wody pochodzą z bukłaku z wodą do picia i nie dotarli do prawdziwej przyczyny problemu.

3 / 5

Sojuz 5

Obraz

Kosmonauta Borys Wołynow, dowódca statku Sojuz 5, miał poważne problemy. Trzeba jednak powiedzieć, że mimo wszystko dopisało mu niesamowite szczęście.

Celem jego misji, która rozpoczęła się 15 stycznia 1969 roku, było połączenie się na orbicie ze statkiem Sojuz 4, który wystartował dzień wcześniej. Według planu, oba statki miały spotkać się 16 stycznia, dwie osoby z załogi Wołynowa miały przejść na pokład Sojuza 4. Po przejęciu kosmonautów statek miał bezpiecznie wylądować. Tę część planu udało się zrealizować bez większych problemów. Niestety, nie można tego samego powiedzieć o lądowaniu Wołynowa, który pozostał na pokładzie Sojuza 5.

Podczas wchodzenia w atmosferę, nastąpiła awaria systemu odrzucania modułu serwisowego, który nie odłączył się od pojazdu. W rezultacie połączony wciąż statek, po napotkaniu oporu powietrza, przybrał najbardziej stabilną aerodynamicznie pozycję dla swojej aktualnej masy. Niestety oznaczało to, że lądownik, zamiast lecieć osłoną termiczną naprzód, wszedł w atmosferę stroną, na której umiejscowiony był właz do kapsuły.

Ponieważ nic nie chroniło lądownika przed temperaturą, uszczelki włazu zaczęły się palić, a kapsuła wypełniła się toksycznymi spalinami. Na szczęście ogniem zajął się nie tylko właz, ale także elementy mocujące moduł serwisowy do lądownika. Dzięki temu moduł mógł ostatecznie ustawić się w prawidłowej pozycji, osłoną termiczną naprzód. Niestety nie był to koniec problemów kosmonauty Wołynowa - okazało się, że przy okazji uszkodzeniu uległy także rakiety hamujące lądownika, a dodatkowo spaliła się także część linek jego spadochronu.

Lądowanie, które w takiej sytuacji czekało Wołynowa, nie należało do najprzyjemniejszych - radziecki kosmonauta stracił część zębów, ale przeżył.

Jeśli myślicie, że był to już koniec jego problemów, jesteście w błędzie - kłopoty podczas przejścia przez atmosferę sprawiły, że jego kapsuła zamiast w Kazachstanie, wylądowała na Uralu. Przy prawie czterdziestu stopniach poniżej zera. Ponieważ Wołynow wiedział, że ekipy ratunkowe przybędą najwcześniej za wiele godzin, opuścił kapsułę i musiał przejść kilka kilometrów, zanim ostatecznie znalazł schronienie u miejscowego chłopa. Możemy się tylko domyślać, co, sepleniąc, opowiedział gospodarzom grzejąc się przy ogniu i samogonie.

4 / 5

RORSAT

Obraz
Wikimedia

Zadania, jakie stawiano przed nauką radziecką, były wielkie. Wielkie były też jej potrzeby, zwłaszcza jeśli zaprzęgano ją do celów wojskowych. W latach 1967 - 1988 ZSRR prowadziło program YC-A, znany na zachodzie jako RORSAT. W ramach tego programu wystrzelono w kosmos całą serię satelitów wojskowych, których zadaniem była obserwacja okrętów państw NATO za pomocą radarów. Żeby radary te działały efektywnie, satelity musiały dysponować dużymi ilościami energii i być umieszczane na niskich orbitach. Niestety oznaczało to też, że nie można było zastosować dużych paneli słonecznych, które z powodu tarcia o atmosferę obniżałyby zbyt szybko orbitę. Radzieccy naukowcy znaleźli jednak rozwiązanie - postanowili wyposażyć satelity RORSAT w małe reaktory jądrowe.

Rozwiązanie jednego problemu było oczywiście powodem kolejnego - co zrobić ze zużytym paliwem jądrowym (Uran-235) po zakończeniu eksploatacji satelity? Radzieccy inżynierowie szybko znaleźli jednak odpowiedź i na to pytanie. Zaproponowanym przez nich rozwiązaniem było wyrzucanie paliwa z reaktora na wyższą orbitę. Po tym manewrze zużyty satelita szpiegowski miał bezpiecznie spalić się w atmosferze. Wilk syty, owca cała, a NATO nigdy się nie dowie, że wiemy, gdzie są ich okręty.

Niestety w praktyce okazało się, że rozwiązanie nie jest wcale tak niezawodne, jakby sobie tego życzyli Sowieci. W sumie znane są cztery wypadki, w które zamieszane było radioaktywne paliwo satelitów RORSAT.

Najpoważniejszy z nich miał miejsce w roku 1978. Z powodu awarii zużyte paliwo jądrowe, zamiast znaleźć się na wyższej orbicie, pozostało na pokładzie satelity o nazwie Kosmos 954, który 24 stycznia 1978 wszedł w atmosferę i rozpadł się nad Kanadą, rozrzucając materiał radioaktywny na obszarze 124 tysięcy kilometrów kwadratowych.

Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale poszukiwania radioaktywnych elementów trwały aż do października, a kanadyjski rząd wystawił za nie rachunek ZSRR opiewający na ponad 6 milionów dolarów kanadyjskich.

5 / 5

Kaputnik

Obraz
NASA

6 grudnia 1957 roku. Zimna wojna trwa już od dziesięciu lat. Na platformie startowej w Cape Canaveral stoi amerykańska rakieta Venguard, która wynieść ma na orbitę satelitę Vanguard TV3. Dwa miesiące wcześniej ZSRR wystrzelił pierwszego sztucznego satelitę Ziemi. Sputnik 1 był co prawda dość prostym urządzeniem, ale fakt pozostawał faktem - Rosjanie jako pierwsi umieścili w kosmosie obiekt stworzony przez człowieka. Rozpoczynał się wyścig kosmiczny, w którym Amerykanie musieli gonić ZSRR.

Nie dziwi więc, że oczy całego kraju skierowane były na pierwszą amerykańską rakietę nośną. Niestety już dwie sekundy po zapłonie, rakieta straciła ciąg i spadła z wysokości jednego metra na platformę, eksplodując w efektowny sposób. Tymczasem satelita TV3, zamiast spłonąć, przetrwał wybuch i zrobił to, co do niego należało - zaczął nadawać. Wprost ze zniszczonej platformy startowej. Następnego dnia w amerykańskiej prasie pojawiły się nagłówki wyśmiewające misję i to, że wydano ogromne pieniądze na satelitarną transmisję ze zgliszcz rakiety.

Źródło: Giznet.pl

Polecamy na stronach Giznet.pl: MKOl walczy z GIF-ami

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)