Nadchodzi koniec darmowej muzyki w internecie? Wytwórnie kontra streaming
Z ust przedstawicieli wielkich wytwórni fonograficznych coraz częściej można usłyszeć, że darmowe udostępnianie muzyki w sieci to błąd. Na reklamach nie zarabia się tak dużo jak na sprzedaży, a liczba płacących subskrypcje w rodzaju Spotify Premium nie rośnie wystarczająco szybko, by zrekompensować spadek zysków powodowany przez korzystających z nich za darmo. Coś będzie musiało się zmienić. Legalna i bezpłatna muzyka może wkrótce zniknąć z sieci – albo przynajmniej zostać w niej mocno ograniczona. A pomóc może w tym Apple.
- Finansowane z reklam słuchanie muzyki na żądanie nie utrzyma całego ekosystemu twórców i inwestorów – mówił w zeszłym miesiącu na konferencji Code/Media prezes Universal Music Group, Lucian Grainge. Jego opinię podziela coraz więcej ludzi, zarabiających na muzyce. I to nie tylko wielkich korporacji i wytwórni fonograficznych – podobnie zaczynają myśleć sami artyści. Taylor Swift i Beyonce odmówiły w zeszłym roku udostępnienia swoich nowych płyt w serwisach Spotify i Rdio, jako powód podając niechęć ich użytkowników do płacenia abonamentu.
Z ponad 60 milionów użytkowników, których pierwszy z wymienionych ma na całym świecie, na uiszczanie miesięcznej opłaty (w Polsce wynosi ona 20 zł) decyduje się ok. 15 milionów. Rzecznik prasowy Spotify, Jonathan Prince, w odpowiedzi na zarzuty o zbyt małą liczbę płacących stwierdza: - Wydaje mi się, że wiemy całkiem dobrze, jak zarządzać usługą strumieniującą muzykę, która przekonuje ludzi do płacenia.
Prince podaje również liczby, mające odeprzeć tezę, że udostępnianie muzyki za darmo negatywnie wpływa na jej sprzedaż w sieci. 12 proc. dawnych użytkowników sklepu iTunes korzysta teraz ze Spotify, z czego na płacenie abonamentu zdecydowało się ok. 40 proc. Według Prince'a wystarczy to, by stwierdzić, że Spotify raczej skłania do płacenia za muzykę ludzi, którzy dotychczas pozostawali poza jej legalnym obiegiem, niż negatywnie wpływa na przychody cyfrowych sklepów. Ale nie przekonuje to przedstawicieli wytwórni fonograficznych.
Poza prezesem Univeresal Music Group negatywnie na temat pozwalania ludziom na darmowe słuchanie muzyki wypowiadali się w ostatnich miesiącach przedstawiciele Sony Music ("musimy przemyśleć nasze podejście do strumieniowania muzyki bez pobierania opłat", Kevin Kelleher, CFO) czy Warner Music ("serwisy muzyczne muszą skłaniać większy procent użytkowników do płacenia subskrypcji", Stephen Cooper, CEO). Wszyscy oni zdają się zgadzać co do jednego – chcących płacić za muzykę jest mniej niż dotychczas i trzeba z tym coś zrobić.
Apple na ratunek – po raz drugi
W takim klimacie wkroczenie na scenę Apple'a z propozycją stworzenia nowej usługi muzycznej, nieoferującej w ogóle bezpłatnej opcji, musiało być przyjęte z entuzjazmem. Firma z Cupertino ma zresztą w negocjacjach z wytwórniami fonograficznymi pozycję lepszą niż jakikolwiek konkurent. To przecież ona stworzyła w 2003 roku sklep iTunes Store, który pokazał, że można zarabiać na sprzedaży muzyki w sieci.
Dzięki sprawnemu prowadzeniu i sukcesowi iPoda do 2008 roku iTunes stało się największym sprzedawcą muzyki w USA, a do 2010 roku na całym świecie. Do 2011 roku jego kwartalny zysk kształtował się na poziomie 1,5 miliarda dolarów. Przedstawiciele wytwórni fonograficznych, początkowo przerażeni łatwością wymiany plików i muzycznym piractwem w internecie, nagle patrzyli na sieć jak na zbawcę. Sprzedaż płyt w sklepach spadała na łeb na szyję, ale w końcu pojawił się ratunek.
Ale tak jak w 2003 roku Apple stał na froncie cyfrowej rewolucji muzycznej, tak niecałą dekadę później przychodzi mu stać na pozycji firmy, która przespała kolejną wielką zmianę. Przychody z iTunes Store spadają z miesiąca na miesiąc, a klientów przybywa serwisom strumieniującym muzykę. Nic dziwnego więc, że i firma z Cupertino chce mieć udział w tym torcie. W maju zeszłego roku kupiła firmę Beats, oferującą własną usługę muzyczną.
Nie chcesz płacić? To cię zmuszą
Wiceprezes Apple'a, Eddy Cue i założyciel Beats Jimmy Iovine prowadzą w tej chwili zaawansowane rozmowy z przedstawicielami wytwórni fonograficznych. Wszystko po to, by nowa usługa muzyczna, która – według nieoficjalnych informacji – wystartuje w czerwcu tego roku, była jak najbardziej atrakcyjna. A jak to osiągnąć w sytuacji, gdy konkurencja ma już na rynku ugruntowane pozycje? Podpisując umowy, na mocy której w streamingu Apple określone albumy pojawią się szybciej niż gdziekolwiek indziej. Firma z Cupertino chce przekonać wytwórnie fonograficzne do jak największej liczby umów na wyłączność obiecując im, że w jej serwisie opcji słuchania muzyki bez płacenia _ w ogóle nie będzie _.
Bo nowa wersja Beats, stworzona pod kierownictwem Apple'a, która zadebiutuje w czerwcu 2015, nie będzie w ogóle oferować możliwości założenia darmowego konta. Użytkownicy dostaną jedynie możliwość stworzenia konta testowego na miesiąc i jeżeli po upłynięciu tego czasu będą chcieli korzystać z usługi dalej, będą to mogli robić wyłącznie po uiszczeniu opłaty. Apple chce, by była ona niższa niż standardowe w tej chwili dla rynku 10 dolarów (tyle w USA kosztuje Spotify). Mówi się o cenie na poziomie 8 dolarów.
Ma być więc trochę taniej, ale ma też być obowiązkowo. I jeżeli muzyczny streaming od Apple okaże się sukcesem, a liczba płacących będzie satysfakcjonująca dla wytwórni fonograficznych, to można być pewnym, że ich oczy szybko skierują się na oferującą muzykę bezpłatnie konkurencję. Zapewne włodarzy Spotify czy Deezera czeka w tym roku przynajmniej kilka mało przyjemnych rozmów. A my możemy się przyzwyczajać do myśli, że chociaż darmowa i legalna muzyka z sieci nie zniknie (sam Apple chętnie utrzymuje darmowe iTunes Radio, stwierdzając, że internetowe radia nie wpływają negatywnie na sprzedaż muzyki), to być może już nigdy dostęp do niej nie będzie tak wygodny, jak jest obecnie. W grę wchodzą pieniądze rzędu miliardów dolarów kwartalnie. Niespecjalnie jest tu miejsce na wolnościowy optymizm.
_ DG _