Google złapało pedofila, naruszając jego prywatność
Miasteczko Woodland, Kalifornia. Do jednego z domów na przedmieściach wpadają nagle agenci federalni z nakazem w dłoni, który uprawnia ich do przeszukania domu i zatrzymania jego właściciela - Raula Gonzalesa. Jest podejrzewany o posiadanie dziecięcej pornografii.
Oskarżenia są prawdziwe. Gonzales ma na swoim telefonie ponad 300. pornograficznych zdjęć z udziałem dzieci. Szybko zostaje zatrzymany, a cała operacja kończy się sukcesem. Jest tylko jeden drobny szczegół.
Cała sprawa zaczęła się w marcu, kiedy to zautomatyzowany system Google'a do skanowania zdjęć umieszczonych na prywatnych galeriach Picasa wykrył dwa "podejrzane" zdjęcia na koncie Gonzalesa.
To normalna praktyka Google'a - dzień i noc galerie użytkowników, bez względu na to jak bardzo prywatne by one nie były, skanowane są przez systemy Google'a w poszukiwaniu podejrzanej aktywności. Zgłoszone zdjęcia, "podejrzewane" o bycie pedofilskimi, weryfikowane są następnie przez pracownika firmy - bardzo często okazuje się, że zgłoszone zdjęcie przedstawia np. dziecko podczas kąpieli lub po prostu z wakacji nad morzem.
Jednak niektóre zdjęcia, tak jak w przypadku Gonzalesa, okazują się dziecięcą pornografią. Wtedy Google informuje o nich Narodowe Centrum Zaginionych i Maltretowanych Dzieci. Centrum z kolei przekazuje sprawę przedstawicielom prawa.
Nie mamy wątpliwości, że w tym wypadku system zadziałał właściwie. Pojawia się jednak pytanie, jak jeszcze jest on wykorzystywany i kto weryfikuje jego zgłoszenia (czyli de facto ogląda nasze prywatne zdjęcia).
Polecamy w wydaniu internetowym chip.pl: "Zanim zaczniecie kibicować naszemu rodakowi w brytyjskim Mam talent..."