Dawna nazwa żyrafy? Jeleniopard. Tak wyobrażano sobie egzotyczne zwierzęta

Dawna nazwa żyrafy? Jeleniopard. Tak wyobrażano sobie egzotyczne zwierzęta

Dawna nazwa żyrafy? Jeleniopard. Tak wyobrażano sobie egzotyczne zwierzęta
Źródło zdjęć: © Polona
Grzegorz Burtan
09.03.2018 23:49, aktualizacja: 11.03.2018 09:13

Niedokładne opisy, wypchane okazy, fragmenty skór. W dawnych czasach ciężko było zobaczyć egzotyczne zwierzęta. Dlatego ich przedstawienia są uzupełnione przez opisy i wyobraźnię ich twórców. A polski badacz zbiera je i udostępnia w sieci dla każdego.

Grzegorz Burtan, Wirtualna Polska: Prowadzisz swoje strony "Stare obrazki ze zwierzętami" i "Discarding Images". Dla mnie i moich znajomych to po prostu coś śmiesznego. Ale zakładam, że kryje się za tym jakiś większy sens. Jesteś wielkim zwolennikiem dostępu do wiedzy. Strony to jakby pokazanie środkowego palca tym, którzy nie dzielą się tymi zbiorami i w konsekwencji wiedzą?

Łukasz Kozak: Bez przesady, raczej palcem wskazuję z wielką wdzięcznością tych, którzy zbiorami dzielą się ze światem. Zamiast piętnować złe praktyki lepiej podkreślać te dobre i wierzyć, że dla innych staną się wzorem. Ale to nie wszystko. Chciałem nie tylko pokazać bogactwo zdigitalizowanych zbiorów, ale i nieco zachwiać naszymi stereotypami na temat przeszłości. Bo jakie skojarzenia budzi słowo "średniowiecze"? Zazwyczaj jest to brud, ciemnota, religijny fanatyzm, wąsaci woje, źli Krzyżacy i jakieś niezrozumiałe teksty przerabiane w szkole.

Tymczasem nie są to wieki "ciemne", a raczej iluminowane – rozświetlone świetną sztuką i niesamowitą wyobraźnią. Czasy, gdy na marginesach ksiąg pojawiały się bobroperze, zakonnice zbierające penisy z drzew, śmieszne psy i koty, czy króliki biegające z siekierami – wielki zasób memów sprzed 800 lat. To się tyczy zresztą nie tylko średniowiecza – wystarczy tylko porzucić szkolne uproszczenia zacząć czytać i oglądać źródła.

Obraz
© Facebook.com

Bobroperz

Skąd się wzięły bobroperze?

Bobroperza znalazłem na marginesie Godzinek Joanny Szalonej – rękopisu sporządzonego w Brugii pod koniec XV wieku dla przyszłej królowej Kastylii. Niewielki, mierzący zaledwie 11 na 8 centymetrów, choć opasły (prawie 900 stron!) modlitewnik został bogato przyozdobiony fantastycznymi miniaturami – poza bobroperzami pojawia się tam choćby kurczakoza, słonioszczur i przypominający logo Firefoxa rybolis.

To wspaniałe dziełko późnego średniowiecza znajduje się dziś w Londynie, w British Library, ale dzięki digitalizacji każdy może obejrzeć je w sieci i dokładnie zbadać wszystkie dziwne istoty, które namalowali brugijscy iluminatorzy.

Obraz
© Tumblr.com

Kurczakoza

Czy ktoś się boi bobroperzy?

Bobroperze nie wyglądają szczególnie strasznie, ale ich pojawienie się w sieci może wzbudzać lęk i niepokój instytucji, które zamiast udostępniać swoje zdigitalizowane zbiory w sieci wolą je chomikować w niedostępnych miejscach i nie pokazywać ich światu.

Albo mogą za pieniądze.

Tak się zdarza, ale jest to nierozsądne przynajmniej z dwóch powodów. Przede wszystkim, jeśli mówimy o instytucji publicznej, to z jakiej przyczyny ma ona blokować dostęp do czegoś, co jest dobrem ogółu? Mówimy o zbiorach, które są w domenie publicznej. Nie sądzę, by średniowieczny iluminator rościł sobie obecnie jakiekolwiek prawa do swojego dzieła… Po drugie, jeśli instytucja zdecyduje się na otwarcie swoich cyfrowych zasobów w sieci, to od razu zyskuje wizerunkowo, działa to wręcz jak duża akcja PR-owa, przykładem są tu choćby holenderskie Rijksmuseum i Biblioteka Narodowa, która ponad dwa miliony zbiorów udostępnia w Polonie [biblioteka cyfrowa – przyp. red].

Czemu akurat zwierzęta?

Szukałem materiałów do artykułu. Przeglądałem Polonę i trafiłem na XVI-wieczne książki o zwierzętach. Wciągnęły mnie nie tylko niezwykłe teksty, ale również ryciny. Dzieła dawnych przyrodników nie tylko wielka wartość merytoryczna i historyczna, ale i artystyczna. Nie tylko pokazują powstawanie i transmisję wiedzy (choćby i najbardziej absurdalnej). To jest po prostu kawał świetnego artystycznego rzemiosła. Czasem pięknego, a czasem bardzo śmiesznego. Na dodatek ten dawny animalny kontent przyciąga ludzi i pomaga tworzyć dobre treści.

Obraz
© Tumblr.com

Jelenioślimak

Ale te zwierzęta często nie przypominają swoich żywych odpowiedników.

Jest kilka przyczyn. Po pierwsze, wiara w relacje i autorytety – jeśli średniowieczny autorytet napisał, że bobry same się kastrują i wyglądają jak psy, to tak należało je przedstawić w bestiariuszu. Druga sprawa dotyczy zwłaszcza nowożytnych wizerunków zwierząt egzotycznych – te zwierzęta trafiały do Europy zazwyczaj martwe, wypchane i dopiero wtedy je szkicowano, malowano i rytowano. W sieci możemy dziś na wielu stronach podziwiać złą taksydermię, pomyślmy więc o dziełach amatorów z XVII i XVIII wieku. Sprowadzano też czasem spreparowane fragmenty zwierząt, choćby wyprawione skóry, na których podstawie później przedstawiano żywy okaz. Czasem nawet łączono nowe "gatunki" z fragmentów różnych zwierząt.

I tak powstawały hybrydy.

Właśnie. Zachowało się trochę takich zoologicznych falsyfikatów, a do dziś w bawarskich sklepach z pamiątkami można nabyć wypchane wolpertingery. Co ciekawe, pierwszy dziobak, który pojawiły się w Europie na przełomie XVIII i XIX wieku, został uznany przez uczonych za takie właśnie oszustwo. A to i tak nie jest ekstremalny przykład naukowego zwątpienia.

Nie mogę się doczekać.

Do końca lat dwudziestych XIX wieku w Europie nie wierzono w istnienie żyraf. Między żyrafą podarowaną Medyceuszom przez sułtana Egiptu pod koniec XV wieku aż do 1827 roku to zwierzę nie pojawiło się na kontynencie. Kilka wizerunków medycejskiego okazu stanowiło podstawę dla przedstawień żyrafy przez kolejne trzy stulecia – a łacińska nazwa uznanego za fantastyczne zwierzęcia: "camelopardalis" została pięknie oddana w polszczyźnie jako "jeleniopard" i "wielbłądoryś". Żyrafa więc nie istniała, ale wierzono na przykład w jednorożca.

Jak to?

W każdej aptece można było kupić jego sproszkowany róg – niezawodną odtrutkę. Smoki też były prawdziwe – ich istnienie potwierdzała Biblia i inne niekwestionowane dzieła. Podobnie jest z gryfami i bazyliszkami, które bez problemu znajdziemy w zoologicznych pracach z XVII wieku.

Wspominałeś o stereotypach dotyczących średniowiecza.

Średniowiecze wynikające z równo przyciętych ram chronologicznych to szkolne uproszczenie. Od dłuższego czasu historycy stronią od kategorycznego wskazywania granic poszczególnych epok. Średniowiecze ma to nieszczęście, że nadal jest ukazywane jako czas upadku świetlanego grecko-rzymskiego antyku i cywilizacyjny regres. Tymczasem barbarzyńskie królestwa wczesnego średniowiecza były raczej kontynuacją wzorców antycznych niż ich odrzuceniem. Z kolei XII i XIII wiek przynoszą tymczasem rozkwit kultury i sztuki, powstaje literatura w językach wernakularnych, inżynieria, której efektem jest architektura gotycka, wreszcie nauka – przecież uniwersytet jest średniowiecznym wynalazkiem!

A jednak to dla nas dalej wieki ciemne.

Starożytność dzięki klasycznej edukacji to dla nas piękny oliwny gaj pełen natartych oliwą efebów, poetów, atletów i wyrafinowanych heter. Wszyscy mają doskonale wyrzeźbione ciała, grają na lirach, a obok przechadzają się szlachetni mówcy w togach. Wcale nie – to był taki sam syf, jaki mamy dzisiaj i na pewno nie mniejszy, niż był w średniowieczu. Tymczasem w powszechnej opinii to średniowiecze jest okresem, kiedy wszyscy umazani są łajnem i umierają na dżumę lub choćby katar.

W ten sposób zapędzamy się w percepcyjną pułapkę: patrzymy tak samo na okres kilku mileniów, ograniczony do tak naprawdę kilku miejsc i tendencyjnego wyboru źródeł oraz prawie tysiąca lat, które obraz nieco poszerzają. Jesteśmy hellenocentryczni, romanocentryczni, wreszcie europocentryczni. Obraz stereotypowy jest swego rodzaju spłaszczeniem warstw informacji, które posiadamy, a jeśli się uprzemy i spłaszczymy ostatnie 100 lat, to wyjdzie nam, jaki okres był bez wątpienia najgorszy w znanej historii.

Obraz
© Tumblr.com

Rybolis

Jesteś mediewistą, ale zajmujesz się też technologią.

Nic obecnie nie łączy nas z przeszłością lepiej niż technologia. Ułatwia dostęp do źródeł i poszerza warsztat badawczy. To daje niesamowite możliwości – nie tylko przeglądasz, ale i pracujesz bezpośrednio na materiałach źródłowych. W Polonie możesz robić notatki na najstarszym rękopisie z Kroniką Anonima zwanego Gallem, kolekcjonować ulubione przepisy kucharskie z dwudziestolecia lub zebrać najciekawsze własne wycinki prasowe sprzed stu lat. To ciągłe poruszanie się w świecie, do którego też kiedyś dołączymy – całość tej pracy to w końcu praca z martwymi ludźmi.

Jacy z nich współpracownicy?

Doskonali. Uwielbiam ich, bo już nie żyją (śmiech). Z jednej strony są bardzo silni, z drugiej bardzo wrażliwi, wręcz bezbronni, gdy podejdziemy do nich z aktualną wiedzą, aparatem krytycznym i metodami naukowymi. Z materiałami, które zostawili, trzeba pracować w pełnym skupieniu, z dystansem i szacunkiem. Wtedy ludzie z przeszłości przestają kłamać.

Obraz
© Archiwum prywatne

Łukasz Kozak

Jak to?

Biografia człowieka, a jego spuścizna to dwie zupełnie różne rzeczy. Przykład z życia: w 2015 roku do domeny publicznej przeszli wszyscy, którzy zginęli w Powstaniu Warszawskim. W Bibliotece Narodowej postanowiłem obejrzeć zbiory związane z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim. To było niesamowite – dostałem jego rysunki z dzieciństwa, listy do rodziców czy wyklejane tomiki, które robił dla swojej żony. To był bardzo osobisty kontakt z kimś, kto od dawna nie żyje. Wszystko, co zostało z życia młodego poety jest w twoich rękach. I jednym swoim pomysłem przekazujesz to ludziom na całym świecie.

Prowadzisz dialog ze zmarłymi?

Raczej ich słucham, staram się wyciągnąć jak najwięcej informacji. Sam nie mam im nic do powiedzenia.

Wracając do fanpejdży – z kim je prowadzisz?

Wszystko robię sam.

Czyli też sprawdzasz zasięgi, interakcje, komentarze…

Oczywiście. Oprócz pracy badawczej i rozwojowej, zajmuję się mediami. Opracowuję między innymi strategie medialne dla instytucji kultury. Temat zasięgu informacji jest dla mnie bardzo istotny – analizy i statystyki to codzienność.

Jak wygląda sam proces wrzucania tych materiałów do mediów społecznościowych?

Bazuję na tym, co już zdigitalizowano – w zależności od biblioteki cyfrowej przeglądam całe książki bądź przeszukuję metadane. W ramach współpracy z Biblioteką Narodową zdarzało się, że przeglądałem książki "analogowe", a później przekazywałem je do digitalizacji bo wiedziałem, że spodobają się ludziom i kontent "zażre".

Choćby w 2016 roku, gdy w ramach cyklu wystaw prezentowano najstarsze zbiory BN. Między innymi Psałterz floriański – bezcenny zabytek języka polskiego, który był wówczas zdigitalizowany w niskiej jakości. Zasugerowałem ponowną digitializację, tym razem w najwyższej rozdzielczości. W efekcie mogliśmy wykorzystać promocyjnie niezwykłe dekoracje marginalne z Psałterza – na przykład stworka przypominającego Yodę lub Nosferatu.

Obraz
© Tumblr.com

Dekoracja z Psałterza

Ale skąd one się tam wzięły? Spisujący się nudził?

Powody są różne. Niektóre marginalia to rzeczywiście rysunki z nudów, ale większość była efektem normalnej, zamówionej i opłaconej pracy iluminatorów. Jeśli popatrzymy na taki rękopis, to jest on po prostu nośnikiem treści. Można go porównać do przejrzystej, dobrze skonstruowanej strony internetowej. Katedralis, kopista odpowiadali za kompozycję, treść i UX, a iluminator zajmował się elementami graficznymi. W ten sposób marginalia też wchodziły w kosztorys – jako „ficzery” niekoniecznie związane z podstawowym zamówieniem.

Ale wtedy pojawiają się poprawki – w końcu klient może zmienić zdanie.

A my mamy dużo rękopisów, które mają na przykład dekoracje marginalne, które dodano pół wieku później. Czyli nowy właściciel decyduje się na „apdejt”. Margines to przestrzeń wolna, gdzie możesz dodać to, na co tylko masz ochotę. Nie musi to być miniatura – glosy, marginalne komentarze i uwagi są dziś bezcennymi źródłami.

Czy da się określić poczucie estetyki człowieka średniowiecznego?

Gdybym mógł zrozumieć lub przejąć to poczucie, byłbym bardzo szczęśliwy. Patrząc na sztukę średniowieczną mogę ją docenić lub się nią zachwycić, ale nie wiem, jak podchodził do niej ówczesny odbiorca. Źródła na ten temat wyszły spod pióra filozofów, kościelnych autorytetów, więc raczej nie zrozumiemy dzięki nim, co zachwycało ludzi średniowiecza. Wiemy, że podziw budziło bogactwo – to czas ciągłego lansu w każdej prawie dziedzinie życia, co zresztą wywołało reakcję w postaci franciszkańskiego uwielbienia ubóstwa, ale to raczej jest tylko jeden z niuansów średniowiecznej estetyki.

Masz swoją ulubioną miniaturę?

Staram się nie mieć, chociaż są takie, które mocno do mnie przemawiają. Na początku pracy ze średniowieczną ikonografią bardzo lubiłem scenki z zającami i królikami.

Dlaczego?

Bo na marginesach są przedstawione jako element świata na opak. W nim to nie ludzie polują na króliki, tylko króliki na ludzi.

Jak w "Monty Python i Święty Graal”.

Dokładnie, tylko tam królik z Caerbannog przegryzał tętnice i odgryzał głowy. A na miniaturach króliki mają miecze, topory, ścigają ludzi, są w stanie ich obedrzeć ze skóry.

Obraz
© Tumblr.com

Słonioszczur

Bo to świat na opak.

Właśnie. To konwencja, która wpisuje się w tradycję europejskiego karnawału, kiedy świat staje na głowie – najbrzydszy żebrak zostaje wybrany biskupem lub królem, następuje odwrócenie praw społeczeństwa, a na marginesach – praw natury. Dlatego królik zostaje myśliwym.

Więc masz jednak kilka ulubionych miniatur.

Uwielbiam też cały zestaw obscenicznych, erotycznych i skatologicznych dowcipów. One nie tylko prezentują prymitywny, ponadczasowy humor, który bardzo cenię, ale mają też drugie dno, które odnosi się do enigmatycznych dziś skojarzeń i kodów kulturowych. Rzadko jesteśmy w stanie je rozpracować.

Kiedy widzimy człowieka, który wypina do nas swój tyłek, rzadko myślimy o historii Marchołta, który wypiął się na króla Salomona. A to w tamtych czasach było dla odbiorcy oczywiste.

Gdy widzimy mniszki, które zbierają penisy z drzewa – wiemy, że za tym stoi pewna historia, ale jeszcze jej nie poznaliśmy. Przepadła albo czeka na odkrycie.

Obraz
© Polona

Szarańcza z Kalisza

Jaka była najbardziej kuriozalna rzecz, jaką znalazłeś w zbiorach?

Akurat nie pochodzi ze średniowiecza, ale z „oświeconego” XVIII wieku. Ta rysunek, który znalazłem w sztambuchu generała Joachima Jaucha – jednego z budowniczych saskiej Warszawy i przedstawiała „szarańczę z Kalisza” – wyobrażenie ćmy zmierzchnicy trupiej główki, ale namalowanej według mrożącego krew w żyłach opisu: "gdy wzięto w rękę skrzeczała jako Gacek, y pianę żółtą z pyska toczyła, cała była kosmata, jak axamit, Śmierć na piersiach, nogi dwie kosmate y zęby wiewiórcze mająca". Wygląda jak skrzyżowanie Salvadora Dali z jakimś monstrualnym insektem i ptakiem. To zresztą pokazuje, że ludziom oświecenia zdarzało się myśleć i działać zupełnie "po średniowiecznemu".

Łukasz Kozak, mediewista oraz ekspert od technologii i mediów. Znany jako autor przeglądów zbiorów cyfrowych "Discarding Images" i "Stare obrazki" ze zwierzętami. Autor promocyjnego sukcesu biblioteki cyfrowej Polona z lat 2013-2015 (nominacja do nagrody „Gwarancje Kultury” 2015), prelegent na TEDxWarsaw, kurator działu digitalizacji na konferencji Digital Cultures. Współpracował z licznymi instytucjami kultury i placówkami naukowymi w zakresie nowych mediów, technologii i wykorzystania zasobów cyfrowych. Od 2017 roku kurator programu muzycznego Festiwalu Nowe Epifanie. W Programie 2 Polskiego Radia, współprowadzi pierwszą polską audycję mediewistyczną „Kryzys wieku średniego”. Autor prac naukowych i popularyzatorskich, recenzent wykonań i nagrań muzyki dawnej, wykładowca. Związany z Biblioteką Narodową, ściśle współpracuje z Pracownią Rozwoju Polony przy tworzeniu nowych rozwiązań dla bibliotek cyfrowych.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)