Broń chemiczna w Bałtyku. Zło, które czai się na dnie morza

Broń chemiczna w Bałtyku. Zło, które czai się na dnie morza

Broń chemiczna w Bałtyku. Zło, które czai się na dnie morza
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com
Łukasz Michalik
19.04.2019 12:00, aktualizacja: 22.04.2019 18:47

Na dnie Bałtyku czai się zło. Żaden kraken, lovecraftowski Cthulhu czy zwodnicze syreny. Zamiast stawiać czoła wymyślonym potworom, musimy zmierzyć się z większym niebezpieczeństwem – konkretnym, namacalnym i śmiertelnie groźnym. A właściwie coraz groźniejszym, bo upływający czas działa jak tama piętrząca ryzyko – odsuwa je w czasie, ale gdy w końcu pęknie, skutki będą niewyobrażalne.

Zgromadzono tam najpaskudniejsze substancje, jakie wymyśliła ludzkość – broń chemiczną. Ogromny magazyn śmiercionośnych chemikaliów pozostaje częściowo niezbadany, a dostępu do niego nikt nie pilnuje. To nie koniec złych wiadomości, bo czas nie sprzyja skrzyniom i zbiornikom chemikaliów.

Bombą w morską toń!

Dlaczego chemikalia znalazły się na dnie morza? Druga wojna światowa nie tylko usłała dno Bałtyku wrakami, ale – gdy już się zakończyła – pozostawiła zwycięskim mocarstwom gorący kartofel w postaci broni chemicznej. Żadna ze stron nie zdecydowała się jej użyć, wychodząc z rozsądnego założenia, że losów wojny to nie zmieni, a ewentualny odwet zaatakowanego chemikaliami przeciwnika mógłby mieć katastrofalne skutki.

Gdy wojna się skończyła, coś trzeba było z tymi arsenałami zrobić. Można było drogo neutralizować, zabezpieczać, składować w jakichś niedostępnych miejscach albo tanio wrzucić do morza. Nic dziwnego, że w wielu przypadkach skorzystano z tej właśnie opcji, traktując Bałtyk jako wyjątkowo pojemny śmietnik, który przyjmie wszystko. Zwraca na to uwagę Benedykt Hac z Zakładu Oceanografii Operacyjnej Instytutu Morskiego w Gdańsku:

– W głębi Bornholmskiej i Gotlandzkiej składowano kompletne uzbrojenie: bomby, pociski różnego rodzaju elaborowane chemią (głównie iperyt, ale również V-gazy, sarin, soman, adamsyt). Spora ilość tej broni została zatopiona w Małym Bełcie i okolicach Zatoki Kilońskiej. Część z niej usunięto w późniejszych latach ale to proces prawie niemożliwy do wykonania wiec trochę jej tam zostało.

Obraz
© Ocean Health Index

Zatopić groźne śmieci

W tym miejscu pojawił się dodatkowy problem. O ile alianci zachodni wyrzucali chemiczne "śmieci" starannie, zgodnie z planem i w miejscach uprzednio wyznaczonych, to – według różnych źródeł – Rosjanie wykazali się nieco mniejszą precyzją.

Obraz
© Shutterstock.com

Efekt jest taki, że po latach wiadomo tylko, co zostało w Bałtyku zatopione. W wielu przypadkach wiadomo również gdzie, jednak dno pełne jest nieoznaczonych i nierozpoznanych "niespodzianek". Zlokalizowanie wszystkich jest niemożliwe, tym bardziej że niebezpieczne ładunki zmieniają położenie na skutek sztormów czy działań rybaków.

Wojna kontra morze

Bałtyk – morze małe, płytkie i z bardzo ograniczoną wymianą wód z wszechoceanem – był areną intensywnych walk. Dotychczasowe skażenia i ryzyko kolejnych wiążą się zatem nie tylko z podwodnymi składowiskami broni, ale z niezliczonymi pociskami, bombami czy minami morskimi, wystrzelonymi podczas walk czy pozostawionymi w formie zapór minowych.

Obraz
© Marynarka Wojenna Królestwa Szwecji

– W rejonie południowego Bałtyku nie znam oficjalnych zrzutowisk broni konwencjonalnej zawierającej trotyl, poza bronią chemiczną w skorupach bomb i pociskach rożnego rodzaju. Zdarza się znaleźć trotyl, ale głównie z przypadkowych, w żaden sposób niekontrolowanych zrzutów. Pewnie więcej trotylu jest w minach morskich, których w I i II wojnie światowej postawiono kilkaset tysięcy w obszarze Bałtyku. Każda z nich zawiera nawet do 400 kg materiałów wybuchowych (nie tylko trotylu). Takie pola były stawiane w obszarze Zatoki Gdańskiej i wzdłuż polskiego wybrzeża w relatywnie w niewielkiej ilości. Większość stawiano w Zatoce Fińskiej czy na podejściach do Zatoki Ryskiej. Ale miny pływają i po zerwaniu mogą trafić gdziekolwiek na obszarze Bałtyku – mówi Benedykt Hac.

Bałtyk choruje

Nasze morze cierpi na wyjątkowo groźną chorobę – ludzi. Nie dość, że zmianami klimatycznymi i intensywnym rolnictwem przyczyniamy się do stopniowego zaniku Bałtyku, to umieszczamy w nim różne tykające bomby ekologiczne. Przed rokiem opisywałem jedną z nich – zatopiony podczas drugiej wojny światowej niemiecki transportowiec Franken, którego zbiorniki ponad 70 lat po wojnie nadal są pełne ropy.

I którego kadłub każdego roku staje się cieńszy o dziesiątą część milimetra, nieuchronnie zbliżając się do granicy wytrzymałości. Gdy ją w końcu przekroczy, zapadnie się pod własnym ciężarem, uwalniając zawartość zbiorników i fundując Bałtykowi katastrofę ekologiczną, jakiej morze jeszcze nie widziało.

Wszystko to wydaje się jednak mniej groźne od perspektywy zmiany Bałtyku w toksyczną zupę, pełną tego, co przez lata ludzie wymyślali w celu zabijania innych ludzi.

Broń chemiczna – czy mamy się czego bać?

Doniesienia o zatopionych, bojowych środkach chemicznych przemawiają do wyobraźni. Zagrożeń związanych z zatopioną bronią nie można lekceważyć – o tym, jak może być groźna, przekonali się uczestnicy kolonii w Darłówku w 1955 roku. Choć nie było ofiar śmiertelnych, 100 dzieci poparzyło się wówczas iperytem z beczek, wyrzuconych przez morze.

Obraz
© Facebook.com

Bojowe środki chemiczne – zabójcze w dużym stężeniu na powierzchni – reagują z wodą morską, tworząc nowe związki o właściwościach różnych, niż w przypadku pierwotnych substancji. Przestają być toksyczne, a do tego – zazwyczaj – dobrze rozpuszczają się w wodzie, nie stanowiąc zagrożenia dla ludzi i środowiska.

Wyjątkiem jest tu iperyt, który po uwolnieniu ze skorodowanych pocisków rozpuszcza się bardzo powoli, zalegając przy dnie w formie toksycznych brył, których wydobycie może powodować niebezpieczne skażenie. Problem dotyczy również miejsc, gdzie zrzucono szczególnie dużo broni i szkodliwe substancje występują w dużym stężeniu.

Nie jesteśmy sami

Co można zrobić z podwodnym problemem? Neutralizować chemikalia na miejscu? Wydobyć z wody? Przykryć podwodnym sarkofagiem? Benedykt Hac z Instytutu Morskiego w Gdańsku każde z tych rozwiązań uznaje za możliwe – są jednak trzy ograniczenia: pieniądze, pieniądze i pieniądze.

Obraz
© Shutterstock.com

Na razie Polska poszukuje podmorskich składowisk i rozpoznaje te, które już zlokalizowano. Istotny jest tu międzynarodowy wymiar tych działań. Uczestniczymy m.in. w programach takich, jak CHEMSEA (Chemical Munitions Search and Assessment) czy HELCOM Submerged, dotyczącym wszelkich obiektów leżących na dnie morza – w tym także różnego rodzaju broni.

Podwodny magazyn broni

Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej uspokaja, że służby monitorują znane składowiska i są gotowe, by zareagować na ryzyko ewentualnego skażenia. Nawet jeśli tak jest, trudno uznać to za uspokajającą informację – choć nie ma powodu do paniki, trzeba pamiętać, na dnie Bałtyku tyka bomba zegarowa.

– Otrzymujemy miesięcznie około 30 zdjęć z satelitów Sentinel-1 i Radarsat-2. Każde wykonane zdjęcie dociera do nas w czasie do 30 minut od jego wykonania w postaci informacji lub alertu o możliwym zanieczyszczeniu wraz z podaniem pozycji geograficznej, wielkości potencjalnego zanieczyszczenia wraz z określeniem jego źródła – wyjaśnia rzeczniczka Urzędu Morskiego w Gdyni, Małgorzata Kierzkowska.

Do listy zagrożeń, związanych z naszym morzem trzeba zatem dopisać nie tylko zmiany klimatyczne czy katastrofy ekologiczne. Dziesiątki lat po wojnie problemem wciąż pozostają bojowe środki chemiczne, których nie zdecydowali się użyć zbrodniarze tacy, jak Hitler czy Stalin.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (90)