Polscy politycy w sieci są za mało interaktywni

Polscy politycy w sieci są za mało interaktywni

Polscy politycy w sieci są za mało interaktywni
Źródło zdjęć: © Jupiterimages
14.05.2010 10:59

Politycy wykorzystują internet nieumiejętnie: kopiują do niego zachowania z tradycyjnej kampanii. W efekcie komunikacja staje się mało interaktywna, jednostronna - ocenia badacz sieci, Albert Hupa z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego

PAP: Kandydaci na prezydenta szturmują internet. Jarosław Kaczyński pierwszego wywiadu udzielił internautom; Waldemar Pawlak ma oficjalny kanał na YouTube, konta na portalach społecznościowych; pozostali kandydaci też zapowiadają swoją obecność w przestrzeni wirtualnej.

Albert Hupa: Ten pęd polityków, by coraz bardziej korzystać z narzędzi internetowych, jest spowodowany modą i tym, że wszystkie inne rodzaje marketingu, jakie się teraz pojawiają, z powodów oczywistych zaczynają korzystać z internetu. To podążanie za pewnym trendem ogólnopolskim i ogólnomarketingowym. Politycy zorientowali się po prostu, że wszyscy inni tak robią, i oni też powinni.

Obraz

PAP: Czy politycy dobrze wykorzystują internet?

A.H.: Jako badacz internetu śledzę obecność polityków w sieci cały czas. Żadnego z kandydatów nie oceniałbym pod tym względem pozytywnie. Oni nie umieją wykorzystywać potencjału, który tkwi w tym medium. Po prostu kopiują narzędzia marketingowe, które pojawiają się w innych segmentach rynku i je bezpośrednio przekładają na politykę. Większość sztabów wyborczych korzysta z rąk swoich młodych aktywistów po to, by w przestrzeni mediów społecznościowych generowali treści pozytywne o kandydatach. Błąd polega na tym, że jest to komunikacja jednokierunkowa. Ci aktywiści i specjalnie wynajęte firmy, które się tym zajmują, generują treści, ale nie wchodzą w interakcje z użytkownikami. Oni nie starają się rozmawiać z internautami, tylko do nich mówią. Wystarczy wejść w największe portale społecznościowe i zobaczyć co się tam dzieje: jest mowa o tym, co się dzieje w partii, a w najmniejszym stopniu nie odpowiada się na pytania internautów, nie angażuje w ich rozmowy, nie szuka się ich poza tymi przestrzeniami. To
drugi błąd: niewychodzenie do osób o innych orientacjach politycznych. Ci ludzie są w swoich własnych przestrzeniach i tam czekają, aż ktoś do nich przyjdzie.

PAP: Co politycy powinni poprawić?

A.H.: Posłużę się metaforą: internet to małe targowisko w małym miasteczku. Kiedy na takie targowisko przychodzi klient, trzeba go złapać, porozmawiać z nim, zapytać, co u jego żony - trzeba z nim wejść w interakcję, utrzymać go jak najdłużej przy sobie. Ta komunikacja nie może być nachalna, to nie może być propaganda polityczna, taka jak wyskakuje do nas z plakatów. Trzeba więcej uwagi poświęcić odbiorcy.

PAP: Czy internet może być groźny dla kandydatów?

A.H.: Oczywiście. Internet jest bronią obosieczną, jeśli jakiś sztab wyborczy lub zwolennik jakiegoś kandydata zrobi coś, co będzie karygodne dla całej społeczności, to natychmiast rozprzestrzeni się to na zasadzie marketingu wirusowego czy marketingu szeptanego. Wszyscy zaczną przekazywać sobie z ust do ust opinię na ten temat. W tym sensie internet jest o wiele bardziej niebezpieczny niż media masowe.

PAP: Jak polska kampania w internecie wypada na tle np. kampanii prezydenckiej w USA?

A.H.: Kampania Baracka Obamy to klasyczny przykład, od którego jeszcze nikt się nie nauczył. Co zrobił Barack Obama, że nagle wszyscy powiedzieli, że jemu się udało wykorzystać internet? Otóż tam aktywiści partyjni i osoby związane z polityką miały obowiązek istnieć na portalach społecznościowych i wchodzić w interakcje z internautami. Warto pamiętać, że tam postawiono na lokalność. Przedstawiciele różnych okręgów politycznych nie mówili do wszystkich, tylko do internautów, którzy właśnie znajdowali się w okręgu. Interakcja polegała na tym, że urządzano spotkania, na których ci internauci mogli wypowiedzieć się, co im się podoba, a co nie - w ich okręgach wyborczych. To była bardziej bezpośrednia komunikacja, dotycząca bardziej bezpośrednich tematów, niż jakiś szeroko rozumiany program wyborczy. Jedyne czego się politycy nauczyli to to, że trzeba wchodzić na portale społecznościowe. Natomiast replikują tam te same zachowania, które robili wcześniej w tradycyjnych kampaniach. (PAP)

Rozmawiała: Katarzyna Rumowska

Źródło artykułu:PAP
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)