Niepublikowany wcześniej wywiad z Marią Czubaszek. Komputer i telefon miała z przymusu

Niepublikowany wcześniej wywiad z Marią Czubaszek. Komputer i telefon miała z przymusu

Niepublikowany wcześniej wywiad z Marią Czubaszek. Komputer i telefon miała z przymusu
Źródło zdjęć: © PAP
13.05.2016 12:55, aktualizacja: 13.05.2016 18:08

Któregoś popołudnia redakcyjna koleżanka podeszła do mnie i powiedziała "Telefon do ciebie". Trochę mnie to zdziwiło, bo jednak zdecydowana większość osób dzwoni do mnie bezpośrednio. Zapytałem kto dzwoni i usłyszałem "Marysia. Poznasz po głosie". To była moja pierwsza rozmowa z Marią Czubaszek, która nie mogła sobie wówczas poradzić z odblokowaniem komputera. Z czasem takich telefonów było więcej, a pani Maria z rozbrajającą szczerością przyznawała się, że coś źle wcisnęła, nie przeczytała komunikatu ostrzegawczego i wiele innych. Pewnego dnia poprosiłem ją o wywiad. Zgodziła się.

Jarosław Babraj: Jakie miejsce w pani życiu zajmują technologie? Wbrew pozorom trochę tego jest, prowadzi pani bloga, jest profil na Facebooku no i ponoć już potrafi pani wysyłać SMS-y.

Maria Czubaszek: Właśnie ja tego nie prowadzę! Ktoś prowadzi za mnie. Ja w ogóle w życiu na Facebooka nie weszłam. Zawsze byłam dosyć marna w jakichkolwiek technicznych sprawach. Nawet jak jeszcze były czasy, kiedy się pisało na maszynie, to mimo że pracowałam już 1. lat, to po tych latach wciąż jednym palcem stukałam. W radiu pisałam tak paskudnie i niechlujnie, tak się myliłam, że zawsze swoje teksty słuchowisk musiałam dawać do przepisania za własne pieniądze. Dorabiała na tym pani księgowa z „Trójki” na Myśliwieckiej. Jak było czterech aktorów, to należało przepisać tekst przynajmniej w pięciu kopiach, bo jeszcze jedna dla reżysera. Ja zawsze w tym byłam słaba. Mąż, który uwielbia wszystkie takie rzeczy, jak się tylko pokazały komputery, od razu z jakimś inżynierem postawił taki olbrzymi, stacjonarny. Potem kupił mi laptopa, ale ja go omijałam szerokim łukiem i pisałam w dalszym ciągu na maszynie. W ogóle mnie to nie ciągnęło. Na szczęście to były czasy, kiedy jeszcze można było jej używać.

Któregoś dnia mąż wyjechał, a elektryczna maszyna się zepsuła. Musiałam mieć tekst na rano, więc wzięłam ten komputer. Widziałam czasem przypadkowo, jak mąż pisze, i powolutku, powolutku też jakoś zaczęłam. Dosyć szybko odkryłam, że to szalona wygoda. Nie jestem w tym mistrzynią. Kiedy pracowałam przy serialu „Na Wspólnej”, to podziwiałam jedną ze współscenarzystek, bo była po kursie pisania na komputerze. Ona sobie siedziała, głowa do tyłu i pisała. A ja się muszę wpatrywać cały czas. Dopóki wszystko działa dobrze, to działa, jeżeli cokolwiek się tam stanie, to - miał pan przykład –. wtedy jestem bezradna. Wtedy zachowuję się jak małpa, która próbuje wszystkiego. Mąż mi mówi „nie rób tego, bo wtedy będzie jeszcze gorzej”, a ja wszystko zaczynam przyciskać, jednak już się nauczyłam, że to jest źle.

Tak samo nie chciałam bardzo długo komórki. W pewnym momencie, kiedy już dawno nie miałam etatu, stwierdziłam, że w zasadzie muszę siedzieć w domu. Nie jestem z tych, które same coś tam proponują i załatwiają, tylko czekałam na jakiś telefon z propozycją. I się okazało, że jestem niewolnikiem i nie mogę się ruszać z domu. Bałam się, że jak wyjdę, to w tym momencie ktoś zadzwoni z ofertą pracy, nie że z jakąś genialną, ale jakąkolwiek pracą, bo był moment, że w ogóle jej nie miałam. No i potem ktoś by mi powiedział „no ale w domu cię nie było”, a ja akurat byłam na spacerze z psem. Kupiłam komórkę wyłącznie dlatego, że była mi ona potrzebna. I znowu bardzo długo nic na tej komórce nie potrafiłam zrobić, bo były mi potrzebne tylko telefony, a to jest jeszcze proste. SMS-ów mąż próbował mnie uczyć kilka razy, ponieważ nie było mi to potrzebne, to wszystkim mówiłam, że ja ich nie odbieram. Mnie w ogóle do tego nie ciągnęło. Ja się włączam tylko w te historie, które są mi potrzebne do pracy.

JB: Czyli tylko zielona i czerwona słuchawka?

Tak. Potem jednak się okazało, że SMS-y są mi potrzebne. Chociaż wszystkim mówiłam, że ich nie odbieram, to jednak niektórzy o tym zapominali. Jak pracowałam w HBO i zamawiałam aktorów na nagrania, to mieli mi zawsze potwierdzić swoją obecność. Nie dzwonią, nie dzwonią, więc dzwonię ja z awanturą i słyszę "przecież wysłałem ci trzy wiadomości". No i tak się okazało, że SMS jest mi jednak potrzebny. Pierwszego wysłałam do Artura (Andrusa przyp. red.), gdzie nawet przerwy nie potrafiłam zrobić i wyszło jedno, wielkie słowo. Pomału się jednak nauczyłam, ale żeby jakieś zdjęcia czy internet to nie potrafię. Mam internet w domu, a jak wyjeżdżam, to mam taki wihajster do komputera, bo nie potrafię się połączyć z żadną siecią. W ogóle mnie to nie interesuje, jako nowe ciekawostki, tylko jako narzędzie do pracy. Ale żeby wejść na Facebooka czy na inne takie rzeczy, to nie. Jak się później dowiedziałam, to mi i Andrusowi ktoś założył profile. Arturowi udało się to jakoś zlikwidować, a ja nawet nie umiem tam wejść.

JB: Na Facebooku jest jeszcze jeden profil o nazwie „Chciałbym, aby Maria Czubaszek była moją babcią”.

*Maria Czubaszek: *To się wzięło ze „Spadkobierców”. Czasem spotykam ludzi, którzy mówią, że chcieliby być moi wnukami. Mówię im wtedy, dobrze, że nimi nie jesteście, bo ja bym była złą babcią. Nigdy nie chciałam mieć dzieci, a wnuków jeszcze bardziej. W „Spadkobiercach”. jestem matką Artura i babcią, która ma troje wnuków i jestem bardzo niedobra. Ale okazuje się, że młodym ludziom to się podoba - taka niedobra babcia, który pali papierosy, gra w pokera, przepuszcza pieniądze i czeka, żeby jej bogaty syn szybko wyciągnął nogi, bo chce jego spadek. Zawsze mówiłam, że starym ludziom bardziej są potrzebne pieniądze niż młodym, bo młodzi może jeszcze zrobią karierę i zarobią, a stary to już nic.

JB: Już pani przekonała się do komputera i używa do go pracy i do komórki oraz SMS-ów… (tu pani Maria przerywa)

*Maria Czubaszek: *A najbardziej lubię w komórce to, że mogę cudownie kłamać. Ponieważ nie jestem osobą asertywną, to nie potrafię odmówić. Jeśli ktoś mnie zaprasza do jakiegoś programu, na co nie mam ochoty, bo wiem, że to nie jest dla mnie albo są tam jacyś ludzie, których nie chcę, to jak dzwonili do mnie do domu, to nie mogłam odmówić „nie , ja nie pójdę, bo nie chcę spotkać pana x”. A teraz mogę powiedzieć, „tak, ale teraz jestem w Krakowie albo jestem w Łodzi”.

Jakiś czas temu pewna pani zapraszała mnie do jakiegoś programu w stacji telewizyjnej, za którą nie przepadam. Nie potrafiłam jej tego powiedzieć wprost, więc powiedziałam „bardzo chętnie, ale teraz jestem w Łodzi akurat”. Po pół godzinie dzwoni do mnie Artur Andrus i mówi tak „gdzie ty jesteś?”. Ja na to –. „jak to, gdzie jestem, nie rozumiem”. Artur odpowiada – „słuchaj, bo ja tu zaraz kończę, to pojedziemy razem do Warszawy”. Ale ja jestem w Warszawie, w domu. Cisza… Okazało się, że ta sama pani zadzwoniła do Artura i również chciała go zaprosić do programu, na co Artur jej odpowiedział „bardzo chętnie, ale akurat jestem w Łodzi”. Tylko że Andrus naprawdę był w tej Łodzi. Na to pani z telewizji powiedziała „Ojej, to jakaś plaga, bo przed chwilą dzwoniłam do Czubaszek i ona też tam jest”. On się zdziwił, bo z reguły razem jeździmy, więc od razu zadzwonił do mnie. Zmierzam do tego, że komórka pozwala również robić tego typu historie. Można się wykpić w grzeczny sposób, żeby nikogo nie urazić, i powiedzieć
„Na skrzydłach bym do was przyszła, ale akurat nie mogę”.

Jednak komórka zepsuła mi też parę dowcipów. Pamiętam, jak pracowałam w „Trójce”. i pisałam słuchowisko dla Ireny Kwiatkowskiej i Wojciecha Pokory „Na wyspach Hula Gula”. Wszystkich bawiło, jak wymyśliłam, że zwariowana ciocia mówiła "Jestem na plaży, ale możesz do mnie zadzwonić, bo zabieram telefon". Wtedy nie było komórek i wszyscy wiedzieli, że nie da się zabrać telefonu w takie miejsce. Kiedyś był to dowcip, a teraz każdy ma telefon.

JB: Robi pani zdjęcia telefonem?

Maria Czubaszek: Nie, ja nie robię, ale miałam zabawną historię. Kiedyś byłam na spotkaniu w jakiejś małej miejscowości i nocowałam w małym hoteliku, gdzie oczywiście był napis, że nie wolno palić. Przyjechałam tam wieczorem, otworzyłam okno no i wiadomo, zapaliłam. Zobaczyłam coś takiego, a wiem, że czasem mają takie kamerki, że coś tam błyskało. Wieczorem zawsze dzwonię do Karolaka (Wojciech Karolak, mąż Marii Czubaszek - przyp. red.), więc zaczęłam wyciskać numer na telefonie i nagle zobaczyłam na ekranie taką straszną gębę. Wystraszyłam się i pomyślałam, że na pewno strażnik zobaczył mnie w tej kamerze i przyjdzie na górę, bo zobaczył, iż paliłam. Rzuciłam komórkę na łóżko, poszłam po okularki, wracam i patrzę tak nieśmiało. A to się okazało, że to była moja gęba, a ja nacisnęłam niechcący aparat. Raz w życiu zatem zrobiłam sobie zdjęcie. Od tego czasu to już w ogóle luster unikam.

JB: Skoro już posługuje się pani komputerem, to czy tak jak na maszynie kiedyś, tak i teraz pisze pani jednym palcem?

Maria Czubaszek: Nie, na komputerze to już chyba dwoma czy trzema. Najgorsze jest to, że ja jestem zawsze z papierosem. W poprzednim komputerze przepaliłam klawisz z małpą, a bez małpy nie da się pracować. Zaniosłam go do serwisu i jakiś pan zapytał mnie, jak mi się to udało, bo w całym komputerze jest mnóstwo popiołu, a nawet kawałek peta udało się znaleźć. Mąż też pali, ale nie da mi dotknąć do żadnego ze swoich komputerów, bo twierdzi, że wszystko będzie miał w popiele. Ja po prostu nie mam żadnego szacunku dla tych przedmiotów. Traktuję to jako narzędzie do pracy no i może czasem do Google, jak czegoś nie wiem.

JB: A woli pani czytać gazetę, czy może jednak przegląda pani internet?

Maria Czubaszek: Zdecydowanie wolę gazetę. Tego się nauczyłam, robiąc przeglądy do Wirtualnej Polski. Robiłam to często - z całego tygodnia, gazety kupowałam codziennie, więc wycinałam sobie interesujące fragmenty i kiedy pisałam, to miałam wszystko pod ręką. W internecie nie mogę tego znaleźć. Karolak twierdzi, że nauczyłabym się, bo jestem na tyle inteligentna, ale mi się nie chce. Ja nawet nie potrafię zaznaczyć fragmentu tekstu, zmienić koloru czy napisać czegoś inną czcionką. Nawet nie umiem wyrównać tekstu. Jak piszę bloga, to pamiętam o tym, że powinno wszystko być wyrównane. Więc jak mi się coś nie mieści i źle wygląda, to często zmieniam zdanie, żeby miało mniej słów i wyglądało mniej więcej równo.

JB: Mówiła pani, że jadąc dziś na spotkanie, zapomniała komputera i nie było to dla pani komfortowe.

Maria Czubaszek: Tak, ale ja chciałam sobie coś popisać. Nie żeby coś przeglądać. Myślałam, że sobie coś z nudów napiszę, bo przez 5 godzin podróży to nie mam co robić. Natomiast nie do tego, żeby coś przeglądać.

JB: Powiedziała pani, że mąż to osoba bardzo techniczna, że kolekcjonuje sprzęt. Macie go zatem dużo w domu. Czy jest wśród nich co się pani podoba - ze względu na zastosowanie albo na wygląd?

Maria Czubaszek: Bardzo ładny jest Macintosh. Mąż ma właśnie taki komputer, którego nie używa, ale twierdzi, że jest lepszy od innych. Ale mi się podoba, to że sprzęt jest nowy i jeszcze ładnie wygląda. U mnie już po trzech dniach komputer wygląda brzydko. Jest cały zadymiony i z popiołem, o co u mnie nietrudno. Piszę z reguły na podłodze, siedząc po turecku. Mam mały stoliczek, na którym stoi komputer, lampka, radio i odchodzi od tego mnóstwo kabli. No i jak przychodzi pani do sprzątania, czasem jest dramat. Ostatnio coś tam przestawiła i nie było internetu. Jakiś kabelek wypadł czy coś takiego. Mąż mi mówi, że powinnam to uporządkować, ale on też ma taki bałagan w kablach, tylko że on się w tym orientuje, a ja nie. On zawsze mówi, że coś mam źle w tym komputerze albo że mam bardzo złą komórkę. Przedtem miałam nokię, a teraz mam samsunga, ale jak powiedział Artur Andrus, mój telefon jest bardzo nieprzyjazny.

JB: Wiele osób ma dziś tak, że kiedy wyjdzie z domu bez telefonu to czuje się nieswojo. Czy pani też tak ma?

*Maria Czubaszek: * Ja mam odwrotnie, wręcz bardzo często zostawiam telefon w domu celowo. Jak mówiłam wcześniej, nie potrafię odmawiać. Kiedy wiem, że jestem już tak umęczona, a nie prowadzę życia towarzyskiego, żeby ktoś do mnie dzwonił pogadać, tak samo jak nie chodzę na kawę i nie szwendam się po mieście, to go nie zabieram. Do kawiarni chadzam raczej na spotkania w sprawie pracy albo na wywiad, bo do domu też raczej mało kogo zapraszam, bo jest strasznie zagracone. Do tego w ciągu dnia Karolak najczęściej śpi. Zatem kiedy dzwoni telefon, to wiem, że będzie w sprawie zawodowej. Czasem jest tak, że jak telefon dzwoni mi przez trzy dni, to mam już tego dość. Wtedy przez dwa dni po prostu go nie odbieram. Nie chcę go wyłączać, bo potem o nim zapominam. Mój mąż jednak wyłącza, bo dostaje szału, jak mu ktoś ciągle dzwoni, a on akurat nie ma ochoty rozmawiać. Mnie natomiast może dzwonić. Wtedy siedzę i mówię „Dzwoń, dzwoń. Dzwoń do mnie jeszcze”. W ogóle mnie to nie drażni, a czasem mam nawet taką małą
satysfakcję. Ja od 3. lat nie byłam na urlopie, a że jestem już starą osobą, to czasem padam na nos. I to nie jest tak, jak niektórzy mówią, że „tyle pracujesz, bo lubisz”. Nieprawda. Ja nie lubię i nigdy nie lubiłam pracować. Ja muszę, bo my nie mamy oszczędności z Karolakiem. Karolak dostaje emerytury około 700 zł, a ja około 1100 zł – takie to są sumy, a za samo mieszkanie płacimy miesięcznie 3800 zł. To nie jest nasze mieszkanie, wynajmujmy je. Zmierzam do tego, że ja muszę pracować, ale czasem już nie daję rady.

Wszyscy myślą, że jak ja idę do telewizji, bo rzeczywiście bez przerwy mnie zapraszają - i to nie dlatego, że jestem taka fajna, tylko jak sobie wytłumaczyłam, że jestem stara i może jutro szlag mnie trafi, to może jeszcze coś powiem głupiego - to w zdecydowanej większości nikt mi za to nie płaci. Cały dzień mam zalatany, tu radio, tu telewizja, tu wywiad, ale nic na tym nie zarabiam. Dopiero w nocy mogę usiąść i napisać coś, za co mi zapłacą. Mąż zarabia znacznie mniej, jak to muzyk, bo nie zawsze koncertuje, zatem większość ciężaru utrzymania domu spoczywa na mnie. Nawet on widzi, że jestem przemęczona. Dlatego czasem wyłączam się z tych komórek, aby odpocząć albo nadgonić z pracą.

Z tego przemęczenia boję się też czasem wywiadów. W większości przychodzą takie młode panienki, które, jak się okazuje, nie mają pojęcia o wywiadzie, a trochę ich w życiu robiłam. Potem mi przysyłają do autoryzacji. Początkowo to puszczałam, bo to przecież ich pismo, a co mnie tam jakiś „Kaczor Donald”. obchodzi. Zawsze się jednak trafi życzliwy znajomy, który znajdzie potem takie pismo u dentysty czy gdzieś i dzwoni potem z pytaniem, co ja za głupoty tam wygadywałam. Czytam fragment i włosy mi się jeżą na głowie, co ta panienka nawypisywała. Trzy godziny ze mną nagrywa, potem tydzień pisze, potem mi wysyła, a potem jeszcze sześć maili dziennie z ponagleniem. Kiedy w końcu zaczynam to czytać, to już pierwsze zdanie mnie odrzuca, bo wkłada coś w moje usta. Pada pytanie „Kim jest Maria Czubaszek”, a ja niby swoimi słowami odpowiadam „Maria Czubaszek to taki ludzik”. Ja nigdy słowa ludzik nie używam, nawet w stosunku do dzieci. Rzucam okiem na ten wywiad dalej i ilekroć mówię o sobie, to mówię tam o sobie per
ludzik. Pytam tę redaktorkę, skąd wzięła tego ludzika i słyszę, że jej się wydawało to śmieszne. Wszystko poprzekręcane i właściwie muszę wywiad napisać od nowa przez całą noc, a potem dostaję maila, że jej wywiad bardzo się spodobał w redakcji. No i potem jestem całkowicie przemęczona.

JB: To gdyby mogła pani wymyśleć takie urządzenie, które pani pomoże, to co by to było?

Maria Czubaszek: Żeby pisało za mnie, ale nie w sensie fizycznym, tylko żeby wymyślało za mnie teksty i samo wpadało na pomysły. Kiedyś jakiś dziennikarz zadał mi pytanie, kiedy mnie ostatnio rozśmieszył mój tekst. Mnie nigdy one nie śmieszą, a tak może bym się pośmiała. Ja w ogóle nie lubię czytać swoich tekstów. Ja w ogóle nie lubię czytać, nawet książki żadnej nie przeczytałam ostatnio.

JB: A co panią irytuje w technologiach?

*Maria Czubaszek: * Mnie mało co irytuje. Ja nie potrafię pracować w absolutnej ciszy, więc towarzyszy mi przy tym radio. Troszkę mnie jednak denerwuje, że wszyscy robią telefonami zdjęcia, bo jest tego za dużo. Robią mi te zdjęcia, potem mi przysyłają, a ja nie znoszę siebie oglądać, bo wiem, że jestem niefotogeniczna. Poza tym irytują mnie bardziej ludzie niż urządzenia. Kiedyś przyjaciółka, które doskonale wie, jakie mamy z Karolakiem poglądy na temat dzieci, mówi „przyznaj się, chciałabyś mieć dziecko”. Odpowiadam, że znasz mnie już tyle lat, rozumiem, że ty uwielbiasz dzieci, ale ja nie muszę. Denerwuje mnie, że ludzie nie rozumieją mojego podejścia do pewnych spraw. Tak jak mówię o tej aborcji. Rozumiem, że dla wielu osób czy nawet większości osób to morderstwo, ja to rozumiem i mnie to nie denerwuje. Jest mi jednak przykro, kiedy np. pan Terlikowski nazywa mnie morderczynią. Jest taka nienawiść do tych ludzi, którzy myślą inaczej. Nigdy nie odpowiedziałam na żaden z tych ataków, ale to już jest
przesadą. Kiedyś od widza w „Szkle kontaktowym”. usłyszałam, że ponoć profesor Niesiołowski powiedział, że moje nazwisko nie przejdzie mu przez gardło – no to jak się spotkamy, może mi mówić po imieniu.

JB: Załóżmy, że po 30 latach chciałaby pani pojechać na urlop, to gdzie by pani pojechała?

*Maria Czubaszek: *Ale ja nie cierpię urlopów i nie zamierzam się nigdzie wybierać.

JB: A gdyby to był wyjazd przymusowy, za karę, to co by pani ze sobą zabrała?

Maria Czubaszek: Papierosy i zapalniczkę. Męża bym nie zabrała ze sobą, bo by się tylko zanudził i zamęczył. On ma te swoje wszystkie gadżety i jest bez nich nieszczęśliwy. Jednak wzięłabym papierosy, psa i komórkę, bo muszę trzymać rękę na pulsie.

Rozmawiał Jarosław Babraj

Źródło artykułu:WP Tech
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (85)