33-latek z 900 operacjami na koncie. Jego ręce sterują superdokładnym robotem

33‑latek z 900 operacjami na koncie. Jego ręce sterują superdokładnym robotem

33-latek z 900 operacjami na koncie. Jego ręce sterują superdokładnym robotem
Źródło zdjęć: © Medicover
Bolesław Breczko
21.12.2018 11:24, aktualizacja: 24.12.2018 11:08

Robotyzacja medycyny to trend, o którym słychać coraz częściej i coraz głośniej. Droga do poprawy zdrowia społeczeństw czy marketingowy chwyt robiony przez firmy budujące medyczne roboty? Zapytałem o to doktora Pawła Salwę, który przeprowadził ponad 900 operacji na robocie chirurgicznym da Vinci w Niemczech i w Polsce.

Bolesław Breczko, WP Tech: Czy roboty medyczne faktycznie pomagają lekarzom i pacjentom?
Dr Paweł Salwa, kierownik oddziału urologii i dyrektor Centrum Robotyki w Szpitalu Medicover w Warszawie: Myślę, że najlepiej odpowiedzą na to pytanie statystyki. Stosując "standardowe" procedury usuwania nowotworu prostaty, prawdopodobieństwo, że pacjent po zabiegu będzie miał nieszczelne połączenie pęcherza z cewką, wynosi aż 78 proc. Przy zabiegu z da Vinci ryzyko spada poniżej 2 proc. To są lata świetlne różnicy i nie ma tu mowy o "marketingowym" nadmuchiwaniu balonika. Robotyzacja medycyny, zwłaszcza chirurgii, to najlepsza droga, jaką w tym momencie możemy iść.

Jeśli da Vinci robi tak ogromną różnice, to dlaczego roboty nie stoją już w każdym szpitalu?
Powodów jest kilka. Pierwszym na pewno jest cena. Jednorazowy koszt zakupu robota to 1,8 mln dolarów. Do tego dochodzi utrzymanie i serwis na poziomie 600 tys. zł rocznie. Druga i może nawet ważniejsza sprawa, to wyszkolenie specjalistów. Powiedzmy sobie szczerze, niewyszkolony w robotyce lekarz, który przeprowadził tysiące otwartych czy laparoskopowych operacji, nie poradzi sobie z robotem, jeśli nie przejdzie długiego szkolenia. Mało tego, w takiej sytuacji robot może być wręcz utrudnieniem niż pomocą. Udowodnił to tragiczny przypadek pacjenta z Wielkiej Brytanii, który zmarł w trakcie operacji przeprowadzonej przez lekarza, który nawet nie ukończył szkolenia na robocie da Vinci.

Ile czasu zajmuje wyszkolenie lekarza, aby mógł bezpiecznie operować ze wsparciem da Vinci?
Badania z Korei Południowej pokazują, że po ponad 500 wykonanych operacjach lekarz osiąga mistrzostwo w obsłudze da Vinci.

Obraz
© WP.PL | Justyna Gościńska-Bociong

Dr Paweł Salwa i autor (po lewej), w tle robot da Vinci

Czy to oznacza, że wcześniej lekarz cały czas trenuje na żywych pacjentach?
Trenuje to zbyt mocne słowo, bo sugeruje, że lekarz nie do końca wie, co robi. Ale rzeczywiście lekarz przez pierwsze 500 operacji doskonali swoje umiejętności.

Jak wyglądają zatem zupełnie pierwsze zabiegi z da Vinci? Po tym, co usłyszałem, gdyby ja miał się poddać takiej operacji, to wolałbym, żeby wykonał ją lekarz, który ma ich na liczniku co najmniej 500, a nie np. 100.
Na początku, niczym piloci myśliwców, lekarze ćwiczą na symulatorze. Potem przechodzi się do tzw. dry lab, czyli prób na sztucznym organizmie z gumy i tworzyw sztucznych. Później przechodzi się do wet lab, czyli operacji na zwierzętach, najpierw martwych. Potem uczestniczy się w operacjach na ludziach. Przez pierwsze kilkaset nie wykonuje się całej operacji, tylko jeden z jej 17 etapów i to pod nadzorem bardziej doświadczonych osób. W trakcie treningu młody lekarz musi każdy z etapów wykonać 50 razy. Dopiero potem może sam przeprowadzić całą operację. Jest ona nagrywana, dzielona na 17 części i rozsyłana do ekspertów na całym świecie, którzy ją anonimowo oceniają (w skali od 1 do 5). Z 17 ocen wyciąga się średnią, jeśli jest wyższa niż 4,0 lekarz może operować sam.

Jaką pan uzyskał ocenę?
4.6 i byłem wśród trzech lekarzy, którzy ukończyli kurs z 11-osobowej grupy. Nie wszystkim się udało.

Dziś ma pan na koncie ponad 900 operacji z perspektywy konsoli da Vinci, z czego 122 wykonał pan w ciągu pół roku w Szpitalu Medicover w Warszawie. Jest pan też zaskakująco młody – 33 lata. Takie tempo i taka kariera jest raczej niespotykana w polskiej medycynie.
Niestety to prawda. W Polsce często mamy do czynienia z praktykami, które nazywam medycyną pola walki. To praktyki stosowane choćby w mojej specjalizacji, czyli urologii, które od ubiegłego wieku nie uległy żadnej zmianie. Gdybym opierał swoją karierę na możliwościach polskiego systemu nauczania, to na pewno nie był bym dziś Kierownikiem oddziału urologii w Szpitalu Medicover i Dyrektorem Centrum Robotyki. Większość mojej nauki i pracy miało miejsce w Gronau, największym centrum urologii robotycznej w Europie. Miałem też szczęście wziąć udział w pilotażowym programie treningowym na da Vinci, który nie jest już kontynuowany, bo okazał się jednak zbyt intensywny.

Zapytam wprost. Czy spotyka się pan z zawiścią i niechęcią ze strony innych lekarzy urologów?
Przyznam, że to dość delikatna sprawa, nad którą nie chciałbym się specjalnie rozwodzić. Niestety na pytanie muszę odpowiedzieć twierdząco. Mówiąc delikatnie, starsi lekarze, korzystający ze starszych rozwiązań, niechętnie widzą nowe technologie, które mogą wprost zagrozić ich pracy. Fakt, że mam 33 lata nie jest tu może najważniejszy, ale na pewno nie pomaga.

Wróćmy do robota da Vinci. Jak dokładnie ułatwia on pracę lekarzowi?
Da Vinci nie jest robotem w klasycznym znaczeniu tego słowa. Nie można go zaprogramować do wykonania pewnej sekwencji. Da Vinci to tzw. telemanipulator. Odwzorowuje w czasie rzeczywistym i bez opóźnienia ruchy lekarza, tylko na 20-krotnie mniejszą skalę. Oznacza to po pierwsze, że zabiegi są dużo mniej inwazyjne. Po drugie, zabiegi są dużo bardziej precyzyjne. Narzędzia wykonujące zabieg mają 5 mm długości, a kamera znajduje się zaledwie dwa cm od miejsca operacji. W połączeniu z technologią obrazowania trójwymiarowego skutkuje to tym, że lekarz może dokładnie wyciąć jedynie tkankę nowotworu bez uszkodzenia zdrowych fragmentów.

W asyście robota da Vinci kardiochirurdzy przeprowadzili ostatnio w Szpitalu Medicover pierwszą w Polsce robotyczną operację zastawki serca. Ale głównym zadaniem Pana są operacje raka prostaty. Kto pojawił się w Szpitalu Medicover pierwszy? Pan czy da Vinci?
Ja. Szpital Medicover szukał specjalisty urologa i odezwał się do mnie. Potem na moją prośbę zakupiony został robot da Vinci.

To znaczy, że robot w wilanowskim Szpitalu Medicover będzie operował tylko nowotwory prostaty?
Na pewno nie! Decydując się na zakup da Vinci Szpital Medicover odważnym krokiem idzie w stronę pozycji jednego z najbardziej innowacyjnych ośrodków medycznych w kraju. Myślę, że to kluczowe cele szpitala: zapewnić pacjentom najwyższej jakości opieką zdrowotną oraz komfort i skuteczność leczenia. A sam system robotyczny da Vinci jest przełomem pod względem jakości i bezpieczeństwa terapii. Pozwala na efektywne i mało inwazyjne przeprowadzanie nawet złożonych zabiegów. Minimalizuje też ryzyko powikłań pooperacyjnych. Na całym świecie co roku rośnie liczba operacji wykonywanych przez chirurgów z użyciem robota da Vinci. W Szpitalu Medicover do tej pory wykonaliśmy już ponad 100 zabiegów w jego asyście i to dopiero nasz początek. Nowo zakupioną technologię szpital planuje wykorzystywać, obok urologii, w ginekologii, kardiochirurgii, jak i chirurgii ogólnej.


Doktor Paweł Salwa jest twórca i dyrektorem Polskiego Centrum Urologii Robotycznej w Szpitalu Medicover w Warszawie. Był ordynatorem w European Robotic Institute, a także kierownikiem Diagnostyki Obrazowej Prostaty w Gronau w Niemczech, największym centrum urologii robotycznej w Europie. Doktor Salwa jest certyfikowanym operatorem da Vinci, specjalistą urologii. Doktor Salwa poświęcił się wczesnemu i nowoczesnemu wykrywaniu i skutecznym leczeniu raka prostaty. Z ponad 900 wykonanymi zabiegami zza konsoli robota da Vinci jest aktualnie zdecydowanie najbardziej doświadczonym operatorem w Polsce. Koszt operacje w jego placówce, przeprowadzonej przy pomocy medycznego robota, wynosi 44600 zł. Więcej o jego metodzie leczenia można przeczytać na stronie https://urologiadavinci.pl/

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (164)